Nikt nie miał żadnych oczekiwań wobec Ryana Douglasa. Zawodnik był kontraktowany z myślą o startach w Krajowej Lidze Żużlowej. Ostatecznie klub z Poznania zajął miejsce niemieckiego Landshut Devils i ponownie wziął udział w Metalkas 2. Ekstralidze. To, co się działo później, było jak z filmu. Dokonali niemożliwego, otarli się o wielki finał #OrzechowaOsada PSŻ przez niektórych był skazywany nawet na spadek. Zespół finalnie uplasował się w czołowej czwórce i wziął udział w półfinale. W ćwierćfinale natomiast o mało nie pozbawili Abramczyk Polonii Bydgoszcz marzeń o awansie. Drużynę Tomasza Bajerskiego uratowała opcja lucky losera. Żeby tego było mało. Niewiele brakowało, a Poznań zameldowałby się w wielkim finale. Pomimo braku Douglasa do samego końca w Rybniku ważyły się losy awansu do tego najważniejszego starcia. Gdyby nie absencja mogliśmy być świadkami jeszcze większej sensacji. Liczby robią wrażenia, poprzeczka zawieszona bardzo wysoko Działacze i sztab szkoleniowy tak udany sezon zawdzięczać mogą przede wszystkim wspomnianemu Australijczykowi. Czwarty zawodnik rozgrywek zdobywał około 2,22 punktów na wyścig. W każdym meczu inkasował średnio ponad 10 punktów. Takiego debiutu on sam się nie spodziewał. Teraz znów ciężar będzie na jego barkach, lecz z małą różnicą. Przed pierwszym spotkaniem nie miał większej presji odnośnie swojego poziomu sportowego. W przyszłym roku oczekiwania drastycznie wzrosną, bo poprzeczkę podniósł bardzo wysoko. Za swoimi plecami pozostawił mistrzów świata jak Chris Holder i Nicki Pedersen. Zimą sądzono, że to właśnie oni powinni rozdawać karty na zapleczu. Z racji tego wydaje się na pierwszy rzut oka, że przyszłoroczne rozgrywki będą dla niego jeszcze trudniejsze. Wejść na szczyt jest trudno, ale jeszcze trudniej jest się na nim utrzymać i prezentować wysoką, stabilną formę.