Partner merytoryczny: Eleven Sports

Polski gwiazdor dzwoni do mechaników. Prosi ich o jedno i daje wielką kasę

Piotr Pawlicki szuka mechaników do pracy w sezonie 2025. Rozsyła sms-y z ofertami pracy, gdzie się da, choć wielu chętnych nie ma. I to pomimo tego, że gwiazdor kusi wysokimi zarobkami. Takiemu Robertowi Kasprzakowi chciał zapłacić nawet 14-15 tysięcy złotych miesięcznie. Ten się jednak nie zgodził. Na razie Pawlicki w ogóle ma duży problem, bo w środowisku o jego zachowaniu krążą legendy. To, że jest trudny we współpracy wiedzą wszyscy. Mechanicy traktują pracę u niego, jako ostateczność.

Piotr Pawlicki w finale IMP.
Piotr Pawlicki w finale IMP./Łukasz Trzeszczkowski/Zdjęcia Łukasz Trzeszczkowski

 Piotr Pawlicki ma za sobą całkiem udany sezon w NovyHotel Falubazie Zielona Góra. Jednak kłopoty też ma i to całkiem spore. Pracę po tym, jak Falubaz wyrzucił go z dnia na dzień z kadry zespołu, znalazł bardzo szybko. Gorzej z pracownikami. Każdy żużlowiec potrzebuje dobrego teamu, który pomaga mu w parku maszyn w trakcie ligowych spotkań, a z tym Pawlicki ma problemy.

Praca u niego, to prawdziwy rollercoaster

O zachowaniu zawodnika krążą w środowisku legendy. To właśnie te historie powodują, że chętnych do pracy u Pawlickiego brak. Mechanicy, którzy dotąd pracowali u 29-latka, nie mają o nim dobrego zdania. I nie chodzi o to, że nie płaci, bo płaci i to bardzo dobrze. Jednak robota u niego to prawdziwy rollercoaster.

Już za czasów leszczyńskich nie brak było sytuacji, gdy mechanicy przyjeżdżali do Piotra do domu na konkretną godzinę, żeby zabrać go na mecz. Dajmy na to, umawiali się na 8 rano, ale w tym czasie ich pracodawca smacznie sobie chrapał. Spał jak zabity i nie odbierał telefonu. Było dobrze, jak obudził się w ciągu pół godziny i team mógł jechać na mecz.

Dwukrotny triumfator Ligi Mistrzów zdradza plany na przyszłość. Czeka go nowa rola. WIDEO/Polsat Sport/Polsat Sport

Jazda na full gaz lub wyprawa na Hel

Nie brak było jednak u pana Piotra i takich sytuacji, że zaspał i nie dało się go obudzić przez 2 do 4 godzin. To było szczególnie kłopotliwe, gdy ekipa jechała na mecz do Szwecji i chciała zdążyć na prom. Wtedy była gonitwa busem, jazda na full gaz i nadrabianie kilometrów, byle tylko zdążyć.

Jeszcze za czasów Unii Leszno Pawlicki lubił spędzać czas na Helu czy we Władysławowie i oczywiście mechanicy musieli go stamtąd odbierać, żeby przywieźć go na mecz. Wiele kilometrów w jedną, a potem drugie tylko w powrotną drogę.

Oddzwaniał po dwóch, trzech dniach i był zdziwiony

Kiedy z Pawlickim pracował Robert Mikołajczak, to zdarzało się, że pojawiał się on na stadionie, rozkładał sprzęt, grzał motocykle, a zawodnika nie było i nie można się było do niego dodzwonić. W trakcie jednego z takich treningów dzwonili do niego kolejno mechanik, trener i na końcu jeszcze prezes. Odzewu jednak nie było. Dopiero po dwóch, trzech dniach zawodnik się "budził" i jeszcze się dziwił, że ktoś ma do niego pretensje.

Nic dziwnego, że Pawlicki co rok zmienia mechaników. Zawsze finalnie ktoś da się nabrać, ale po roku pracy w takich warunkach totalnego olewactwa ma tego dość. Dlatego teraz Pawlicki znowu szuka i wysyła wszystkim SMS-y. To są wiadomości, wysyłane na zasadzie kopiuj, wklej. Robert Kasprzak, brat Krzysztofa dostał nawet propozycję pracy za 14, 15 tysięcy złotych, ale nie chce się zgodzić. Napisał tylko Piotrowi, żeby dał mu spokój.

Pewnie Pawlicki w końcu kogoś znajdzie, ale z takim podejściem nigdy nie zbuduje zaufanego teamu, który będzie z nim na dłużej i pomoże mu wyjść na prostą. Wszelkie wymówki Piotra są dobre do czasu. W końcu jednak cierpliwość mechaników się kończy. Gdyby Pawlicki miał dziś dalej Mikołajczaka, to mógłby liczyć na 100-procentowo profesjonalną obsługę. Dość powiedzieć, że taki Rohan Tungate stał się przy Mikołajczaku gwiazdą pierwszej ligi, a takich papierów na jazdę, jak Pawlicki zdecydowanie nie ma.

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem