Dariusz Ostafiński, Interia: Pan jest człowiekiem, który mówi, co myśli. Prawdę, całą prawdę i tylko prawdę? Paweł Siwiński, prezes Ultrapur Startu Gniezno: Tak. To, co pan powie o lidze, w której na kilka dni przed startem nie było wiadomo, ile drużyn pojedzie. To jest ok? - To nie jest ok. To była sytuacja, jak z tej piosenki, gdzie śpiewali "ratujmy, co się da". Gdyby miało być normalnie, to cała ta zabawa z klubem z Krakowa i ta epopeja z Tarnowem nie powinny mieć miejsca. Irek Igielski, przewodniczący GKSŻ, wykazał się dużą cierpliwością i na pewno nie można mieć do niego pretensji. Dla mnie jako do prezesa to było trudne. Jak wszedłem na ostatnie spotkanie z prezydentem miasta, to on się mnie spytał, to na ile ty meczów chcesz: 10, 14 czy 18? Po coś przyszedł? I co miałem mu powiedzieć? Gwiazdor wystąpił w zawodach i zniknął. Mamy oświadczenie klubu Mówi, że kluby w drugiej lidze umierają Druga liga jest bardzo źle postrzegana. Prezesi klubów Metalkas 2 Ekstraligi boją się spaść, bo mówią, że to tak, jakby mieli wpaść do czarnej dziury. - To może nie jest czarna dziura, ale ta liga potrzebuje reformy i dużych pieniędzy. Najlepiej z Ekstraligi. Po to, żeby odciążyć kluby, które nie są tak bogate, jak te z Ekstraligi. W ramach wymogów kupiłem maty, światła, zegar odliczający czas i zapłaciłem 12 tysięcy. Normalnie rozumiem taki wydatek, ale kluby w drugiej lidze umierają. Dla nich to olbrzymie obciążenia. Z telewizji dostają tylko 13 tysięcy za mecz, a nie jak w Ekstralidze 6,5 miliona. - Dla mnie ten obecny kontrakt telewizyjny jest koniem trojańskim wstawionym do grodu. Wybrane kluby dostały miliony, wymagania wzrosły o sto procent, co w naturalny sposób zrolowało się na niższe ligi, gdzie tych pieniędzy nie ma. Ja nie mam argumentów, żeby jechać do sponsora i powiedzieć mu wskakuj na kevlar za dwieście tysięcy. Druga liga, to trzeci poziom rozgrywek, gdzie kasę dają pasjonaci, którzy kierują się bardziej sercem, niż rozumem. Mój Ultrapur nie jest w stanie osiągnąć zwrotu reklamowego adekwatnego do włożonych pieniędzy. Ja nie jestem wrogiem telewizji, wręcz przeciwnie, ale dystrybucja tych pieniędzy musi być inna. Te wielkie pieniądze wręcz należy dzielić na trzy ligi. W Ekstralidze zaczynają głośno mówić, żeby nadwyżkę z kontraktu, który ma obowiązywać od 2026 zablokować i dać na jakiś fundusz ratujący kluby drugiej ligi. - Jak półtora roku temu o tym mówiłem, to omal mnie na wózku nie wywieźli z zebrania GKSŻ. Panowie Szymański z Fiałkowskim mówili mi, że się nie znam, że jestem świeży. Odpowiedziałem, że widzę problem i rozwiązanie, bo jestem świeży. Miliony z telewizji zaburzyły polski żużel Teraz wszyscy widzą jednak, że problem jest. - I wracamy do tych, co boją się spadać, bo dysproporcje między ligami są za duże. Przez pieniądze z telewizji został zaburzony efekt równowagi. A świat jest tak skonstruowany, że natura dąży do stanu równowagi. Każdy zewnętrzny bodziec, w tym przypadku te miliony z telewizji, powoduje skutek uboczny. Moje zdanie jest takie, że kluby bez tych milionów wyglądały lepiej, zdrowiej. Dlatego należało inaczej dystrybuować te środki. Dlatego 11 milionów różnicy między obecnym i przyszłym kontraktem jest przedmiotem dyskusji. - Jak to nie pójdzie na fundusz, to zostanie przejedzone przez zawodników. Oni nie będą myśleć, co za dwa, trzy lata. Oni nie są od tego. Natomiast zarządzający ligą mogą pomyśleć i dać to na szkolenie, na młodzież, na pomoc w funkcjonowaniu ośrodków niższych lig. Choćby na opłatę osób funkcyjnych na mecz. Ja mam po każdych zawodach rachunek na 10 tysięcy. Byłoby lepiej, jakby zamiast zdychającego klubu opłacił to PZM z telewizyjnego kontraktu. Związek mógłby też płacić za imprezy juniorskie, które są deficytowe. Ja nie zaglądam ludziom do kieszeni, jak mają dużo. Zaglądam, jak mają mało, bo jak minister odpowiedzialny za finanse kraju ma 20 tysięcy to uważam, że to patologia. On musi mieć milion, żeby pan Kazik, co go chce skorumpować, nie miał na to szans. Władze Ekstraligi powinny mieć miliony, żeby być osobami w pełni niezależnymi i podejmującymi decyzje w interesie dyscypliny. A jak się panu podoba idea: dajemy dwa miliony na rozruch klubowi, którego nie ma w lidze, ale chcemy, żeby w niej był. - To jest jakieś rozwiązanie. Kraków potrzebował 500-600 tysięcy, żeby wystartować. To oczywiście nie może być tak, że ktoś dostaje i za rok znów wyciąga rękę, bo się należy. Wysokość wsparcia powinna być systematycznie zmniejszana. No i powinna trafiać na podatny grunt, bo nie co pchać ludziom żużla na siłę, żeby ktoś potem jeździł siódmym garniturem i obrywał do 23. Na drugą ligę trzeba mieć minimum dwa miliony, żeby zbudować sensowny skład. Załóżmy, że ktoś ma dobry pomysł na odbudowanie marki drugiej ligi. Ile czasu potrzebuje, żeby tego dokonać. - To jest proces. Jak był kilkuletni okres pauperyzacji niższych lig w stosunku do Ekstraligi, to teraz trzeba dwóch, trzech lat, żeby Krajowa Liga Żużlowa się odrodziła. Paradoksalnie może pomóc odcięcie się spółek skarbu państwa, bo będzie mniej pieniędzy i spadną oczekiwania zawodników w każdej z lig. Ja to w ogóle myślę, że KLŻ powinna być taką ligą półamatorską, gdzie zawodnik nie mówi "chcę 150-200 tysięcy za podpis". Kpi z określenia światowy żużel i mówi, czego Polska nie powinna robić Anglii W ogóle to dziwne, że my mówimy o problemach drugiej ligi, która i tak płaci lepiej niż Ekstraliga w Anglii, Szwecji czy Danii. Polska KLŻ to trzecia najlepiej płacąca liga w światowym żużlu. - To pojęcie światowy żużel jest używane, żebyśmy poczuli się dobrze. Żużel to dyscyplina schyłkowa. Poza Polską jest w trzech krajach, a w kilku innych na poziomie półamatorskim. I tu zwrócę uwagę na ważną rzecz. Na nas spoczywa dbałość o światowy żużel. I z jednej strony tworzymy Ekstraligę U24, co jest dobre, a z drugiej chcemy jechać ligę w czwartki, kiedy swój termin mają Anglicy. Zaczyna się konflikt. Zawodnicy wybiorą Polskę, bo tu zarobią więcej, ale zasadniczo robimy coś przeciwko Anglikom. Jesteśmy liderami, ale nie uzurpujmy sobie prawa do decydowania o wszystkim. Dla Anglików to może być poważny cios. - Być może się przez to zwiną, a my będziemy jedyną ligą. Ktoś powie, że to niewiele zmieni, bo i tak Polska utrzymuje żużel, ale ja bym jednak wolał, żeby była i Polska i Anglia. No i żeby oni u nas za trzy tysiące jeździli, a nie za miliony. Bo trzeba sobie zdać sprawę, że błąd robimy my, a nie Anglicy. Prezes Startu mówi otwarcie: Chciałbym mieć, gdzie wracać Pan przystępuje do jazdy w drugiej lidze z marzeniem, żeby się z niej wyrwać. - Bardzo bym chciał awansować, ale równie mocno marzę o tym, żeby wszyscy dojechali do końca, żeby żaden z sześciu zespołów się nie wycofał. Poza tym wyrwać się jest złym słowem. Nasz awans problemu nie rozwiąże, bo przecież różnie w sporcie bywa i jak teraz pójdziemy wyżej, to przecież kiedyś możemy wrócić. Chciałbym mieć, gdzie wracać. O awans walczycie z 4 milionami w budżecie. Kiedyś za tyle było się w czołówce pierwszej ligi. - Nie kiedyś, ale dokładnie dwa lata temu. Wtedy za cztery, maks pięć milionów można było spokojnie rywalizować na wyższym poziomie. Teraz już nie. Równowaga w kosmosie została zaburzona. Zdradza, że Unia chciała przelicytować Mastersa Powiedział pan, żeby tylko wszyscy dojechali. - Bo jak ktoś powie, że ma sto procent pokrycia w budżecie na wszystkie wydatki, to kłamie. Dopięty budżet może mieć prezes Rusko, Kępa lub Rusiecki, bo ten nie daje więcej niż ma. Reszta żyje grubo ponad stan. Powiem brutalnie, że jakieś bankructwo by się przydało, bo nie będzie dobrze, dopóki jakiś zawodnik nie zostanie z ręką i wirtualnym kontraktem w nocniku. Do tego momentu każdemu będzie się wydawało, że tak można bez końca. Bankructwo by niektórych otrzeźwiło. Ja miałem zawodnika, któremu Tarnów oferował za podpis więcej niż ja, ale powiedziałem: poczekaj, co się wydarzy, bo ja ci daję tyle, co mogę ci dać. Posłuchał i dziś jest szczęśliwym człowiekiem. - Tak. Zdradzę, że chodziło o Mastersa. Ja mu powiedziałem, że wybory w Polsce mogą wiele zmienić, że niektóre spółki mogą nie dać tego, co obiecały. A dlaczego prezesi, często ludzie sukcesu prowadzący biznesy, dostają w żużlu małpiego rozumu i płacą więcej niż mają? - Presja tłumu, presja na wynik. Jak prezes idzie do sponsora, czy do miasta, to przecież nie powie, że postara się o play-off. Ja potrafię liczyć, ale jako prezes czuję się trochę, jak ten człowiek co siedzi w kasynie i ma przed sobą kupkę żetonów. Ja 1 listopada nie wiem, z kim podpiszę umowę sponsorską i jakie będą dotacje z miasta, a zawodników muszę kontraktować. To loteria. Dlatego tak się dzieje.