Michał Konarski, Interia: Uwierzyłbyś, gdyby ktoś ci w 2021 roku powiedział, że dwa lata po debiucie będziesz najlepszym żużlowcem ligi? Człowiek jednak mierzy siły na zamiary. Wiktor Przyjemski, zawodnik Abramczyk Polonii Bydgoszcz: Trudno byłoby mi w to uwierzyć. Tak jak powiedziałeś - człowiek ma marzenia, ale mierzy siły na zamiary. Mi akurat wszystko dobrze na razie wychodzi. Zrobiłem spory progres przez te dwa lata, ale zachowuję spokój, bo ja nadal się uczę. Nie ma sensu za bardzo się ekscytować, chociaż oczywiście jestem bardzo zadowolony z obecnego stanu. Chcę utrzymać ten poziom do końca sezonu, a to nie jest takie łatwe. Na ile w osiąganiu takich wyników pomaga ci opanowana już w świetnym stopniu sztuka startowania, kluczowa w obecnym żużlu? - Każdy wie o tym, że start jest najważniejszy. Ja też sporo nad nim pracowałem, i to nie tylko ostatnio, ale w ogóle na przestrzeni lat. Umiem startować i dzięki temu wygrane przychodzą mi trochę łatwiej. Ale zwróćmy uwagę, że jeśli nie wyjdzie mi start, to na trasie też potrafię powalczyć i wyprzedzić. Tak dobre wyjścia spod taśmy mają też jednak swoje minusy. No właśnie. Jesteś trochę zakładnikiem swojej wielkiej zalety. - Wychodzę ze startu i prowadzę, a wyprzedzania też trzeba się uczyć. Na to też przyjdzie jednak jeszcze czas. Żużel to jedna, wielka nauka. Tylko czego tu się uczyć, skoro w większości przypadków ty na trasie nie masz już niczego do roboty? - Czasem bym nawet chciał startować nieco gorzej, żeby już uczyć się tych manewrów na dystansie. Oczywiście, fajnie jest tak wystrzelić i spokojnie dojechać z przodu. Ale tak jak powiedziałem, to niewiele uczy. Plusem jest jednak to, że uczę się uciekać rywalom. To nie jest tak, że wpływa to wyłącznie niekorzystnie na moje zdolności, Wiem, że na twoim etapie kariery potrzeba jak najwięcej jazdy, ale zastanawiam się czy twoja jazda w DMPJ ma jeszcze sens. - Dzięki takim zawodom podtrzymuję rytm startowy, który ma duże znaczenie. W niedzielę miałem mecz ligowy, poniedziałek wolny, wtorek Szwecja, środa i czwartek to zaplecze kadry, w piątek zawody w Gorzowie, sobota trening, niedziela znów liga. Miałem na przykład młodzieżówkę w Gdańsku tuż przed meczem na tym torze, więc różne rzeczy mogłem posprawdzać. No dobrze, to teraz temat PGE Ekstraligi, regularnie przewijający się w twoim kontekście, bo czasem wygląda to tak, że ty 1. Ligę przerastasz. Krzysztof Cegielski zaskoczył ostatnio stwierdzeniem, że jeszcze jeden rok na zapleczu żadnej krzywdy by ci nie wyrządził. A jak ty uważasz? Nie wyhamowałoby cię to? - Trudne pytanie. Już w zeszłym roku przy przedłużaniu umowy z Polonią deklarowaliśmy, że chcemy się rozjeździć i złapać stabilność. To udało się zrobić na dobrym poziomie. Przydałaby mi się ta Ekstraliga. Na razie jakoś bardzo o tym nie myślę, ale ten temat oczywiście jest aktualny. Nastolatek milionerem, obrzucają go banknotami. Czytasz, co o tobie piszą? - Faktycznie, dużo tego o mnie można przeczytać. Codziennie jestem w innym klubie (śmiech). Rzecz jasna są jakieś zapytania, rozmowy. Ale nie ma rzucania milionami. Biorę to wszystko ze śmiechem. Skupiam się na tym, co teraz. Po sezonie będę myślał, co dalej. Będąc najmłodszym zawodnikiem w drużynie, już jesteś jej liderem. Od ciebie w znacznym stopniu zależy wynik. Czujesz tę odpowiedzialność? - Patrzę na to w trochę inny sposób. Każdy z nas jest odpowiedzialny za wynik. Faktycznie, w zasadzie jestem liderem Polonii. Wiem, że jeśli jednak nie wyjdzie mi jakiś mecz, to nie będzie do mnie żadnych pretensji. Od wszystkich oczekuje się dobrego wyniku, ale jesteśmy tylko ludźmi. Staram się być spokojny. Starsi koledzy czasem przychodzą do ciebie z prośbą o pomoc? - W Polonii odkąd pamiętam jest tak, że sobie pomagamy. Zawsze w tym uczestniczyłem, mój boks jest dla kolegów otwarty i oni o tym wiedzą. Kiedyś częściej to ja pytałem o wskazówki, teraz - jeśli tylko ktoś potrzebuje - to się odwdzięczam. Wygrać z tobą jest trudno, a wygrać w Bydgoszczy to graniczy z cudem. Niektórzy żartują, że Nicolai Klindt musi sobie ten triumf wpisać do CV. W dwa lata opanowałeś ten tor do perfekcji? - Na domowym torze zawsze jest łatwiej, bo się go zna. Od dawna sporo tam trenowałem, a nasz tor naprawdę nie jest trudny do opanowania. Tak, rzeczywiście jestem dobry przy Sportowej. Ale na innych obiektach też umiem sobie poradzić, co widać w lidze. A jak na twoje umiejętności wpłynęły starty w lidze szwedzkiej? Celem miała być przede wszystkim nauka. - Tak jak powiedziałeś, pojechaliśmy tam by się uczyć. Miałem łapać więcej kontaktu z trudnymi nawierzchniami. Na szczęście na razie idzie nieźle, bez upadków, bez kontuzji. Punkty też są niezłe. Ostatnio jechałem na tak przyczepnym torze, że jeszcze takiego w życiu nie widziałem. Biegi z Szymonem Woźniakiem na plus, trochę się wyprzedzaliśmy. Mówiło się o mnie, że nie potrafię jechać na takich torach. Pokazałem jednak, że coś tam umiem. Co do samego meczu w Szwecji, to o wiele bardziej luzackie podejście, nie ma takiej spiny. Chcę tam jeździć, chcę się uczyć. Różnic jest sporo, a ja chcę tę wiedzę chłonąć. A propos opinii, że potrafisz jeździć tylko na twardych torach. Uważam, że trochę niesprawiedliwie uczepiono się tej jednej Pragi. Ta fama potem długo się ciągnęła. - Ciągnie się nadal. Wciąż przypominają mi tę Celinę (śmiech). To były moje pierwsze w życiu zawody na takim torze. Nie tyle przyczepny, co dziurawy, wjeżdżało się z twardego w kopę i odwrotnie. Do tego ranga, która też mnie trochę zestresowała. Ludzie się uczepili, ale każdy ma prawo do swojej opinii. Staram się to wyrzucać z głowy. Wiedziałem, że po prostu potrzebuję pewnych rzeczy się nauczyć. Temat Pragi chciałbym już w końcu zamknąć, bo od tego czasu na różnych torach pokazałem, że potrafię wygrywać i walczyć z mocnymi rywalami, jak choćby ostatnio podczas IMP. Pewnych rzeczy zwyczajnie jeszcze muszę się nauczyć. Ostatnia kwestia to sytuacja Polonii. Jesteście drugą siłą ligi, ale do tej pierwszej sporo wam brakuje. Mateusz Szczepaniak na razie za wiele nie pomógł. To oczywiste, że chciałbyś wejść do PGE Ekstraligi ze swoją drużyną. Ale na ile to realne? - Zawsze najlepiej jest u siebie w domu. Wszystko blisko, znasz ludzi, środowisko, tor. Nie ukrywam, że to właśnie z Polonią chciałbym być w Ekstralidze. Na razie nie jest łatwo, to fakt. Play-off jednak może sypnąć nieoczekiwanymi wynikami, tak jak rok temu. Wilki miały kłopoty w półfinale z Orłem, a potem pokonały Falubaz. Sprawa jest otwarta, bo każdemu może przydarzyć się gorszy dzień w ważnym momencie. Mateuszowi faktycznie nie wyszedł ten mecz, ale dajmy mu się rozjeździć. On dopiero zaczął praktycznie ten sezon. Potrafi jeździć. Mamy też trochę pecha. Aktualnie to nawet nie trochę, bo połowa drużyny kontuzjowana. - Daniel miał fajny początek sezonu, a teraz też leczy uraz. Andreas i David też nie mogą jeździć. To naprawdę spore osłabienia. Liczę, że prawdziwą naszą siłę pokażemy wtedy, gdy oni wrócą do nas.