WP poinformowało, że szef Komisji Wyścigów Torowych FIM - Armando Castagna powołał składające się z jedenastu osób gremium, które ma pomagać w rozwoju żużla. Wśród członków nie ma żadnego Polaka. Szok? Mało powiedziane. My napędzamy koniunkturę dla czarnego sportu, nabijamy portfele prominentnym działaczom, a jesteśmy na każdym kroku traktowani jak piąte koło u wozu. Komisję wyciągnęli z maszyny losującej Abstrahując już od wszystkiego, sama idea jest naprawdę zacna, ale zastanawiam się jak wyglądała sama procedura przydzielania stołków i czym ta szanowna komisja będzie się zajmować, jakie ma pomysły na popchnięcie dyscypliny do przodu. Na razie bowiem żadnego programu nie opublikowano, ani nawet nie przedstawiono jego zarysu. Długo siedzę w żużlu, organizowałem najważniejsze imprezy światowe i z podanej jedenastki znam może ze cztery osoby, dlatego pachnie mi to na razie sztucznym tworem i kółkiem wzajemnej adoracji. Z całym szacunkiem dla Włocha, ale poza trzykrotnym mistrzem świata - Jasonem Crumpem, ze świecą szukać poważnych person, reszta to w większości Gale Anonimy. W komisji znalazło się nawet miejsce dla jednej niewiasty z Niemiec. Podobno kobieta łagodzi obyczaje, ale chyba nie tędy droga, skoro od paru lat zespoły zza naszej zachodniej granicy ratują się występami w lidze polskiej. My im wyciągamy pomocną dłoń więc niech może najpierw Rene Schaefer z koleżanką zajmą się uporządkowaniem domowego ogródka. Ciepłą posadkę znaleźli ponadto kojarzeni ze starym promotorem cyklu Grand Prix - były sędzia Mike Posselwhite, czy znany i lubiany spec od przygotowania torów - Phil Morris. Chce Polaków zepchnąć na margines Osobiście nawet lubię Castagnę, ale on nas średnio. Przy każdej nadarzającej się okazji boski Armando krytykował Polaków. Nie było mu z nami po drodze i próbował nas sobie układać. Teraz znowu urządza pokazówkę, że trzyma "polaczków" w garści, że mimo pompowania ogromnej kasy i tak jesteśmy na niego za ciency w uszach. Nie wiem, czym tak podpadliśmy panu Castagni, ale brakuje jeszcze tylko, żeby kosztem któregoś z biało-czerwonych przyznał synowi dziką kartę na Grand Prix. On czuje się bezkarny, ale ma też świadomość, że gdyby nie Polacy, mógłby sobie robić żużel co najwyżej na włoskich pastwiskach. Z tego właśnie powodu nie rozumiem jego podejścia. Facet utrzymuje się przy korycie za nasze pieniądze i zamiast całować nas po rękach, złośliwie chce nas utemperować i zepchnąć na margines. I jeśli faktycznie nominacje Castagni odbyły się za plecami najważniejszych polskich działaczy, to jest to skandal i brak elementarnego szacunku. Może Armando trzęsie spodniami, żebyśmy się nie wykazali za mocno, bo jego pozycja w światowej federacji ulegnie osłabieniu? A tak otoczył się zaufanymi ludźmi i szafa gra. Leszek Tillinger