Ostatnia piłkarska potyczka Polaków i Szwedów odbyła się w 2004 roku, zostaliśmy pokonani w sparingowym spotkaniu 3:1. W żużlu do starć między przedstawicielami obu nacji dochodzi o wiele częściej. Pal licho coroczny Drużynowy Puchar Świata (przemianowany później na Speedway of Nations), w którym - podczas minionej dekady - Szwecja wyprzedziła Polskę zaledwie dwukrotnie. Reprezentanci tych krajów wspólnie zapisali wiele rozdziałów historii Speedway Grand Prix - najbardziej prestiżowego cyklu zawodów na świecie, którego zwycięzca zostaje ogłoszony indywidualnym mistrzem świata. Pierwszy żużlowy turniej Grand Prix odbył się w 1995 roku we Wrocławiu. Zwyciężył w nim 24-letni Tomasz Gollob. Jego renoma była wówczas zupełnie inna niż dziś - widziano w nim nie wielkiego sportowca, a zadziornego chłopca ze wschodu, który braki w umiejętnościach nadrabia agresywnym stylem jazdy. W przepływającej przez jego rodzinną Bydgoszcz Brdzie upłynęło sporo wody zanim najwięksi z wielkich czarnego sportu zaczęli traktować go jak równego sobie. Boniek padł na kolana, a kibice wybrali go najlepszym Przełom nastąpił właśnie we Wrocławiu, jednak dopiero 4 lata później. Do żużlowego kanonu piękna przeszła akcja Tomasza Golloba z finałowego wyścigu tego turnieju. Bydgoszczanin przez 3,5 okrążenia utrzymywał się za plecami prowadzącego Szweda Jimmy’ego Nilsena. Wjeżdżając w ostatni wiraż przemknął zaś wyprostowaną maszyną pod jego lewym łokciem, po czym wyniósł się pod sam płot, a następnie znów przyciął do krawężnika i wyprzedził Skandynawa kilkadziesiąt centymetrów przed linią mety. Stadion Olimpijski eksplodował, a sam Gollob długo okrążał tor w ramach rundy honorowej. Ostatecznie nie udało mu się co prawda zdobyć w tamtym sezonie mistrzostwa świata (musiał odpuścić ostatni turniej ze względu na kontuzję), jednak to właśnie tego dnia jego nazwisko zostało owiane aurą, jaką emanuje do dziś. Jeszcze na wrocławskim torze upadł przed nim na kolana sam Zbigniew Boniek. Kilka miesięcy później polscy kibice wybrali go sportowcem roku w plebiscycie Przeglądu Sportowego. Zagraniczni rywale przestali zaś lekceważyć Polaka i zrozumieli, że jest on godnym przeciwnikiem dla najlepszych z nich. - Pomogłem Tomaszowi Gollobowi stać się słynnym po pamiętnym wyścigu finałowym we Wrocławiu. Wciąż jednak czekam na pieniądze od niego - zażartuje po latach w rozmowie z Łukaszem Benzem Jimmy Nilsen. Piłkarze, weźcie przykład z żużlowców Zwycięstwa ze Szwedami tworzyły również legendy innych polskich gwiazd nowożytnego czarnego sportu, następców Tomasza Golloba. Swój najsłynniejszy turniej Grand Prix w karierze Jarosław Hampel wygrał właśnie na szwedzkiej ziemi - w 2011 roku w niewielkiej miejscowości Malilla. Zapewne do dziś wielu polskich fanów potrafiłoby przytoczyć słowa komentującego te zawody Piotra Olkowicza. Okrzyki wydawane przez niego, gdy wychowanek Polonii Piła wyprzedzał reprezentanta gospodarzy Andreasa Jonssona przeszły do klasyki, stały się żużlowym odpowiednikiem cytatów z "Misia" czy "Chłopaki Nie Płaczą". Życzmy naszym piłkarzom, by wprawiali dzisiejszych komentatorów w niemniejszą ekstazę. Warto przypomnieć także, że ta sama Malilla była ważnym przystankiem dla rozpędzającej się kariery Bartosza Zmarzlika. Gorzowianin w 2017 roku wygrał tam swój pierwszy zagraniczny turniej Grand Prix, gdyż wcześniej udało mu się triumfować wyłącznie w rodzinnym mieście. Okoliczności? Wcale nie mniej efektowne niż w przypadku przytoczonych wcześniej wyścigów jego starszych kolegów. Przez 4 okrążenia ścigał prowadzącą parę Szwedów Lindgren - Lindbaeck, orbitował tak szeroko, że tylnym kołem niemal mierzwił ściółkę w otaczającym tamtejszy stadion lesie, by wreszcie na ostatnim wirażu wyprzedzić ich w iście "hampelowym stylu". Palce lizać. Co łączy te wyścigi? Fenomenalne emocje? Wybitna forma reprezentantów Polski? Porażki Szwedów? Bez wątpienia tak. Przede wszystkim jednak fakt, iż nie były to pewne zwycięstwa z kilkudziesięciometrową przewagą nad przeciwnikiem - nasi żużlowcy wydzierali rywalom triumf tuż przed samą metą. Podobnie jak nasi piłkarze, którzy w meczu ze Słowacją zdecydowanie przespali start, jednak przeciwko Hiszpanii odkryli już szybką i przyczepną ścieżkę. Czy udało im się - niczym Gollobowi, Hampelowi i Zmarzlikowi - rozpędzić maszynę na tyle, by wyprzedzić prowadzącego w grupie rywala? Jeśli tak, to trzymajmy kciuki, by środowy mecz nie okazał się dla podopiecznych Paulo Sousy ostatnim łukiem tegorocznych mistrzostw Europy.