Połukard - jazdy uczył się od żołnierzy Armii Czerwonej Mieczysław Połukard. Prawdziwy pionier polskiego żużla. Pierwszy nasz reprezentant w finale indywidualnych mistrzostw świata. Miejska legenda głosi, że jazdy na motocyklu uczył się od żołnierzy... Armii Czerwonej, do której został wcielony podczas drugiej wojny światowej. Choć przygodę z ligowym speedwayem rozpoczął w klubie z Warszawy, to dziś wspominany jest przede wszystkim jako legenda Bydgoszczy. Nad Brdą został po śmierci patronem minitoru dla adeptów czarnego sportu oraz tramwaju kursującego z dworca kolejowego na Fordon. Poświęcił speedwayowi całe swoje życie. Późną jesienią, gdy jego koledzy z toru jedyny kontakt z żużlem mieli podczas czyszczenia pieców, on dosiadał maszyny przeznaczonej do wyścigów na lodzie, by z powodzeniem stawiać czoła rosyjskim hegemonom tej odmiany motosportu. Niestety, Połukard kochał czarny sport bez wzajemności. W 1968 roku stracił nogę w wypadku na torze. Gdy tylko doszedł do względnej sprawności, objął funkcję trenera Polonii. Spod jego ręki wyszło wielu naprawdę solidnych zawodników! Zginął podczas pracy. W połowie lat osiemdziesiątych, podczas rozgrywanego przy Sportowej turnieju młodzieżowców, Andrzej Pawliszak ze Stali Gorzów nie opanował swojego motocykla, wjechał na murawę i staranował stojącą na niej legendę. Kaiser - skreślony przez komunistów Marian Kaiser. Na upartego można o nim powiedzieć, że przecierał ścieżki Bartoszowi Zmarzlikowi. Był wszak pierwszym w historii wychowankiem Stali Gorzów, któremu udało się sięgnąć po indywidualne mistrzostwo Polski. Na podium krajowego czempionatu wchodził jednak nie jako reprezentant macierzystej drużyny, a odziany w plastron Legii Warszawa, która w tamtym czasie mogła jeszcze pochwalić się sekcją żużlową. Do stolicy - tak samo zresztą jak choćby Kazimierz Deyna - trafił w ramach najpopularniejszego chyba transferu tamtych czasów, czyli poprzez powołanie do wojska. Nie oznacza to jednak wcale, że było mu po drodze z władzą PRL-u. Wręcz przeciwnie! Komunistyczni notablowie robili wszystko co w ich mocy, by kolejne pokolenia zapomniały o tym genialnym zawodniku. Jeszcze w latach sześćdziesiątych odebrano mu wszystkie medale i odznaczenia oraz rozpoczęto stopniowe skreślanie go z kart historii. Powód? Bardzo prozaiczny. W 1966 roku Kaiser stwierdził, że za żelazną kurtyną nigdy nie osiągnie poziomu pozwalającemu mu na rywalizację ze światową czołówką. Udał się na wycieczkę do RFN-u, z której do ojczyzny - przynajmniej na stałe - nie powrócił już nigdy. Zmarł 10 kwietnia 1991 w niemieckiej Ratyzbonie. Żyto - miał metkę drugiego Smoczyka Henryk Żyto. W rodzinnym Lesznie doczekał się metki "drugiego Smoczyka". Osobom mniej zaznajomionym z czarnym sportem najłatwiej zobrazować to przy pomocy innych dyscyplin - to mniej więcej tak jakby któregoś z chicagowskich koszykarzy przyrównać do Jordana albo jednego z piłkarzy Legii określić mianem "prawdziwego następcy Brychczego". Absolutnie najwyższe możliwe osiągnięcie. Czym zasłużył sobie na taką nobilitację? A no choćby zdominowaniem memoriałowego turnieju ku czci Smoczyka czy właśnie członkostwem w złotej reprezentacji kraju z 1961 roku. To nie wszystko. Żyto senior triumfował także w finale indywidualnych mistrzostw Polski pokonując rybnickich hegemonów na ich własnym obiekcie. Jako jeden z pierwszych Polaków dostał zgodę na odbycie stażu na Wyspach Brytyjskich. Zdobyte tam doświadczenie wykorzystywał później w roli szkoleniowca. Pracę trenera zaczął zresztą jeszcze jako zawodnik. Dziś rodzinną tradycję kontynuuje jego syn, Piotr. W tym roku prowadził on Falubaz Zielona Góra, a wiosną będzie pracował jako menedżer szwedzkiej Vargarny Norrkoeping. Kapała - po jego odejściu żużel zniknął na 50 lat Florian Kapała. Bohater zdecydowanie najgłośniejszego transferu pierwszych lat polskiego żużla. Jakaż szkoda, że media społecznościowe nie istniały, gdy przechodził z założonego wespół z kolegami Kolejarza Rawicz do tworzącej istny dream team Stali Rzeszów. W Rawiczu byli na niego tak źli, że aż zawiesili go na 2 lata. Wyrok ten został później uchylony przez Polski Związek Motorowy. Po jego odejściu żużel zniknął z miasteczka na blisko 50 lat. Nie ma nic dziwnego w tym, że jego ruch wywołał aż taki szum. W 1958 roku Kapała był już dwukrotnym indywidualnym mistrzem Polski. 2 lata wcześniej poprowadził zespół z malutkiego Rawicza do brązowego medali w drużynie. Stal kusiła go jak prawdziwą gwiazdę - oferowała mu pracę w fabryce, studia na lokalnej politechnice, mieszkanie, a nawet - jak wówczas plotkowano - samochód "Moskwicz". Na Podkarpaciu Kapała wcale nie spuścił z tonu. Jeździł coraz to lepiej i lepiej. Jego karierę przerwała dopiero... afera kryminalna! Wraz z kolegą z toru, Stefanem Kępą został skazany za handel obcą walutą i samochodami. Po odbyciu kary nigdy już nie pojawił się na torze. Dziś jego imię nosi stadion w Rawiczu. Czytaj także: Złość przeszła mu po 24 godzinach. To sobie uświadomił