Jego kariera to gotowy scenariusz na film. Adrian Miedziński często dosłownie traktował powiedzenie, że żużel jest jazdą bez hamulców. Kibice często wracali po meczu do domu i mówili o zdarzeniach, po których Adriana Miedzińskiego trzeba było dosłownie zeskrobać z bandy, czy z toru. Po tamtym wypadku dochodził do siebie dwa miesiące Ambicja zawsze go rozsadzała. W Apatorze Toruń, klubie, w którym się wychował i najdłużej jeździł, zawsze mówiono, że jego ambicją można by obdzielić cały zespół. Problem polegał na tym, że kiedy przegrywał, to często go ponosiło. Nie dawał za wygraną i zdarzały mu się nieprzemyślane akcje, które przeważnie kończyły się źle dla niego, ale i też dla rywali. Pierwszy bardzo poważny wypadek miał 10 lat temu w towarzyskim meczu Czechy - Polska w Pradze. Kiedy po zderzeniu z rywalem uderzył o twardy tor, a potem w bandę to na pół godziny stracił kontakt z rzeczywistością. Już wtedy mówiło się, że to może być koniec. Dwa miesiące dochodził do siebie. Jednak wrócił i na koniec sezonu wygrał rundę Grand Prix w Toruniu. Wyglądał niczym bokser po nokaucie Kiedy wszyscy myśleli, że najgorsze ma za sobą znowu stało się coś niepokojącego. W Grand Prix 2014 w Bydgoszczy Miedziński wykręcił efektowny piruet na torze. Szybko próbował wstać, ale wyglądał niczym bokser zamroczony po nokaucie. - Poślizgnąłem się, bo za szybko próbowałem wstać - tłumaczył wtedy Miedziński, ale lekarze, którzy gonili go po torze, przekonywali, że po upadku i uderzeniu tyłem głowy o twardy tor zawodnik stracił przytomność i nie wiedział, gdzie jest ani co się z nim dzieje. Cała scena z chwiejącym się na nogach Miedzińskim wyglądała dramatycznie, a ekspert Krzysztof Cegielski apelował o to, żeby w takich sytuacjach wycofywać zawodnika z jazdy. Przypomniał, że on sam miał wypadek, gdzie wstał o własnych siłach, a w powtórce wyrwał pół bandy. Lekarze zaczęli się mu bacznie przyglądać Lekarze wtedy nie zablokowali Miedzińskiego, ale zaczęli mu się bacznie przyglądać. Piotr Stencel, były już szef pionu medycznego w PZM mówił wprost: - Od pewnego czasu obserwujemy, że dzieje się z nim coś złego. Pamiętam, jak kiedyś wkomponował Emila Sajfudinowa w bandę. Trzeba zmobilizować toruński klub, żeby dopilnował zawodnika, który powinien się kompleksowo przebadać. Może też zrobić badania psychiatryczne - dywagował Stencel. Mało kto jednak przejął się słowami lekarza. Miedziński miał ważne badania lekarskie, więc jechał dalej. Czasem pięknie, a czasem tak, że włos jeżył się na głowie. W czerwcu po ataku na Jasona Doyle’a nawet kolega z toru Mirosław Jabłoński nie miał dla Adriana litości. Komentujący zawody w telewizji Jabłoński zarzucił Miedzińskiemu wprost, że jak jest wolniejszy, to szuka nieprzepisowych sposobów na zatrzymanie rywala. Po tamtym ataku Miedziński opuścił tor w karetce. Złamał kość promieniową i jarzmową. Uderzył też o tor głową. Policzył jego upadki. Ta liczba zmroziła wszystkich Filip Con z Awangardy Żużlowej policzył dwa lata temu wszystkie upadki Miedzińskiego. Zatrzymał się na liczbie 155. To przerażająca statystyka. Nie było sezonu, w którym Miedziński choć raz nie upadłby na tor. A trzeba dodać, że dane są niepełne, bo Con nie wziął pod uwagę sparingów i wszystkich występów w ligach zagranicznych. Dane ze Szwecji i Danii miał tylko za lata 2009-2014. Gdyby się udało prześledzić wszystkie występy Miedzińskiego, to spokojnie miałby nawet i 200 upadków na koncie. W tych najgorszych sezonach Miedzińskie zaliczał nawet 12 upadków. W jednym meczu potrafił się przewrócić nawet i cztery razy. Zwykle szybko się podnosił, otrzepywał kurz i jechał dalej. Zdarzało się jednak, że schodził z toru zamroczony i połamany. Trener Bajerski próbował go naprawić Upadki wynikały z ambicji, ale i też błędów technicznych. Całkiem niedawno trener Tomasz Bajerski dokładnie zdiagnozował dla nas problem Miedzińskiego, mówiąc, że na łuku zawodnik nagle podnosił się i przesiadał się, przenosząc ciężar ciała do tyłu. To miało powodować, że wpadał w turbulencje i tracił kontrolę nad motocyklem. Bajerski, pracując z Miedzińskim w Toruniu, zrobił eksperyment. Podniósł kierownicę, zastosował inną regulację siodełka. To pomogło na chwilę. Po paru dobrych meczach nawyk wrócił. Kiedy już wszyscy oswoili się ze skłonnością Miedzińskiego do upadków, przyszedł ten dzień. 26 sierpnia 2022, w meczu Falubazu Zielona Góra z Polonią Bydgoszcz żużlowiec pojechał tak, że zahaczył o motocykl Maxa Fricke i za chwilę już leżał. Padł nieprzytomny, a po przewiezieniu do szpitala natychmiast wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej. Stwierdzono uraz aksonalny mózgu. To wtedy cała Polska modliła się za Miedzińskiego. Obawiano się, że może przyjść najgorsze. Otarł się o śmierć. Najgorsze przespał - Nie jestem w stanie wszystkiego opowiedzieć. Każdy z dni leczenia to był inny stopień bólu. Dlatego dzisiaj tak bardzo chciałbym podziękować lekarzom i pielęgniarkom. Ci ludzie zrobili absolutnie fantastyczną robotę. Pierwszą, tę najgorsza część leczenia, to ja przespałem - mówił kilka tygodni po wypadku dziennikarzowi "Faktu". Były poważne obawy, czy jeszcze wróci. Początkowo wiele osób było temu mocno przeciwnych. Uważano, że taka próba będzie igraniem z losem. Miedziński zrobił jednak specjalistyczne badania, poddał się psychologicznym testom, a potem przez półtora miesiąca indywidualnie trenował, by należycie przygotować się do sezonu. Mówił, że zależy mu na powrocie, bo nie chce kończyć kariery ciężkim wypadkiem, jaki miał miejsce w Zielonej Górze. Ostatni występ w Gorzowie (Unia Leszno wzięła go, bo jest zdziesiątkowana przez kontuzje), gdzie przywoził same zera, też nie jest jednak najlepszym zakończeniem. A może, po prostu, happy endem w tej historii jest to, że zawodnik, który otarł się o śmierć, może cieszyć się życiem.