O rzekomo skradzionym silniku Krzysztofa Lewandowskiego wiemy tyle, że policja szukała go od roku. Silnik zniknął, kiedy Lewandowskiego opuścił jego sponsor i menadżer. Panowie nie byli rozliczeni, więc sponsor wziął sprzęt - trzy silniki, ramy i narzędzia. Na głowicy silnika ktoś napisał nazwisko Lewandowski Jeden z silników miał się odnaleźć teraz, w boksie Patryka Dudka, któremu jednostkę napędową użyczył jego nowy mechanik Dariusz Sajdak. Awantura rozpoczęła się, kiedy silnik trafił na serwis do warsztatu Witolda Gromowskiego. Z naszych informacji wynika, że w trakcie przeglądu Gromowski nabrał wątpliwości, bo numer seryjny silnika był taki sam, jak ten na silniku, którego kradzież zgłosił Lewandowski. Do warsztatu Gromowskiego miał wtedy przyjechać przedstawiciel RK Racing (to była jednostka tego tunera) i potwierdzić, że to właśnie ten silnik zniknął przed rokiem. Potem jeszcze pojawiły się informacje, że na głowicy silnika jest nazwisko Lewandowskiego. Od jednej z osób znających sprawę słyszymy, że ten napis został jednak zrobiony markerem i wygląda na stosunkowo świeży. Nie wiadomo jednak, kto w tej sposób opisał głowicę i czy silnik faktycznie należał do Lewandowskiego. Numery nie są zastrzeżone. Powtarzają się Problem z numerami seryjnymi silników jest taki, że może być kilka silników z tym samym numerem. Po pierwsze fabryka dochodzi do pewnej numeracji, a potem zaczyna produkcję od nowa. Po drugie numery nie są zastrzeżone, więc każdy może sobie na własną rękę taki numer zmienić. Choćby po to, żeby ułatwić sobie identyfikację swoich silników. Zatem silnik zabrany z boksu Dudka nadal leży w policyjnym magazynie i czeka na oględziny eksperta. Dopiero one mają wykazać, czy to jest ten kradziony silnik, czy też zupełnie inna jednostka. Są cztery takie silniki. Ciężko będzie to stwierdzić Od osób, które robią silniki, słyszymy, że ciężko będzie to stwierdzić. Podobno są aż cztery silniki z identycznym numerem seryjnym, jak ten przejęty przez policję. Ślad markera też nic nie znaczy, bo to mógł zrobić każdy. Jeśli policja nic nie stwierdzi, to silnik wróci do Sajdaka, który ma dowód zakupu sprzętu. Kwas jednak pozostanie, bo choć policja nikomu formalnie nie postawiła żadnych zarzutów, to część środowiska już zdążyła oskarżyć Sajdaka o paserstwo. On sam występuje w tej sprawie wyłącznie jako świadek. W żużlu takie pożyczanie sobie silników, czy kupowanie ich na rynku wtórnym jest pewną normą. Wciąż nie wiadomo, czy kradzież miała w ogóle miejsce A już poza wszystkim warto zwrócić uwagę na to, że tak naprawdę dotąd nie stwierdzono, czy doszło do kradzieży. Sponsor utrzymuje, że zabrał silniki, ramy i narzędzia, bo Lewandowski nie wywiązał się z umowy. Miał się dzielić pieniędzmi z premii za zdobyte punkty, a tego według sponsora nie robił. To pokazuje, że mamy piętrową sprawę, gdzie punktem wyjścia jest przede wszystkim stwierdzenie, czy kradzież w ogóle miała miejsce. Warto zwrócić uwagę na to, że ta sprawa napsuła wiele krwi w samym Apatorze. Część działaczy próbowała wymusić na Dudku zwolnienie Sajdaka. Poza tym zawodnik stracił najlepszy silnik na finiszu sezonu (na tym rzekomo kradzionym Dudek robił świetne wyniki), co miało przełożenie na wyniki jego i drużyny.