Maciej Janowski był w sobotę o krok od wielkiego sukcesu. Po nieudanej dla Pawła Przedpełskiego i Patryka Dudka fazie zasadniczej oraz przegranym przez Bartosza Zmarzlika wyścigu półfinałowym kapitan Betard Sparty Wrocław jako jedyny reprezentant Polski znalazł się w stawce finałowego wyścigu turnieju w Pradze. Pokonanie w nim choćby jednego rywala - a co za tym idzie wskoczenie na podium zawodów - oznaczałoby dla niego objęcie prowadzenia w klasyfikacji generalnej cyklu, której póki co wciąż przewodzi Zmarzlik. Niestety, 31-latek nie wytrzymał presji i chwilę przed startem wyścigu zanotował falstart. Sędzia Artur Kuśmierz wykluczył go za dotknięcie taśmy. - Na takich torach, gdzie bardzo ważny jest start, czasami chcemy wystartować szybciej niż powinniśmy - tłumaczył Polak przed kamerami Eurosportu. Maciej Janowski ma powody do zadowolenia - Na początku turnieju zebrałem ostrzeżenie, które nie ułatwiało mi zadania. W finale Jason Doyle ruszył się nieco po mojej prawej stronie i tak po prostu wyszło. Przygotowując sobie trzecie pole, nie byłem zbyt zadowolony z tego, co zrobiłem. Myśli, które kłębiły się w mojej głowie źle wpłynęły na te przygotowania do startu - rozwijał swą wypowiedź wrocławianin. - Ogólnie była to jednak bardzo dobra noc dla nas, chociaż przez całe zawody trochę boksowaliśmy się z przełożeniami. Ciężki tor do ścigania, na koniec czwarte miejsce. Walczymy dalej. Jestem bardzo zadowolony z pracy mojego teamu, może nie z szybkości mojej dłoni - zakończył wątek swojego występu. Polak poruszył także temat toru na stadionie praskiej Markety, który w sobotę skutecznie uniemożliwiał zawodnikom wyprzedzanie na trasie. Przez niemal cały wieczór wiało z niego śmiertelną nudą. - Parę lat temu dosypano trochę nawierzchni, która mocno się odsypuje, ale słabo wiąże. Na tym torze jest mało walki, ja wolę takie, na których wiele się dzieje. Tutaj bardziej była walka z torem, ale i tak mieliśmy lepsze warunki niż nasi młodsi koledzy wczoraj - wyjaśnił Janowski.