Środowisko leszczyńskie zamarło, kiedy 28 marca okazało się, że Janusz Kołodziej dzień wcześniej podczas sparingu w Gorzowie bardzo pechowo upadł i złamał mostek. Takie kontuzje leczy się nawet od 8 do 12 tygodni. To był szok, bo 4-krotny mistrz Polski jest niezwykle potrzebny, aby Fogo Unia mogła myśleć o utrzymaniu się w PGE Ekstralidze. Gwiazdor wrócił na tor. Wskazał, co było najtrudniejsze Niejednokrotnie uświadamialiśmy sobie, że żużlowcy są ulepieni z innej gliny. Gdy normalny człowiek leżałby w tym samym czasie w łóżku, to oni potrafią już rywalizować na torze bez żadnych kompleksów. Tak było w przypadku Janusza Kołodzieja, który dwa tygodnie po złamaniu odjechał trzy jednostki treningowe i w miniony piątek wystąpił w inauguracji najlepszej ligi świata. Lider leszczyńskiej drużyny zdobył trzynaście punktów, dzięki czemu zespół zwyciężył 47:43. - Czułem się bardzo dobrze. Najtrudniejszy był dla mnie rozbrat z torem, bo wszyscy mogli jeździć, a ja się rehabilitowałem. Teraz ta wygrana smakuje jak najlepsze wino, czy coś w tym stylu. Dla nas najważniejsze są te dwa punkty. Cieszymy się, że dobrze rozpoczęliśmy sezon, ale nadal czeka nas dużo pracy - mówi w rozmowie z Interia Sport. Chwile grozy w Lesznie. Po tej diagnozie wszyscy zamarli Kołodziej odsłonił również kulisy pechowej kontuzji. Cieszy się, że szybko zdiagnozowano, co mu jest. Rok temu musiał czekać tydzień czasu, aby dowiedzieć się, że jednak ma złamane żebra. Tym razem wszystko poszło pomyślnie, choć sytuacja nie wyglądała tak kolorowo, jak się teraz wydaje. Duński mistrz był nie do złapania. "Mógł jeździć tak, jak mu się żywnie podobało" Sporo w trakcie przerwy zimowej mówiło się o Leonie Madsenie. Spekulowało się, że Duńczyk może mieć ogromne kłopoty w tym sezonie przez problemy osobiste, a zarazem sprzętowe. Jak się okazało, spisał się rewelacyjnie i był praktycznie nie do złapania. To on dwukrotnie pokonał Kołodzieja w piątkowym starciu, lecz w ostatniej gonitwie musiał uznać wyższość polskiego zawodnika. - Leon był dziś naprawdę szybki. Tor w Lesznie ma szerokie łuki, więc miał duże pole do popisu. Miałem wrażenie, że nawet jakbym go blokował, to i tak przeciąłby mi gdzieś linię jazdy. Generalnie mógł tego dnia jeździć tak, jak mu się żywnie podobało. Jechał szybko, ale przede wszystkim bardzo mądrze. To trzeba zaznaczyć. W ostatnim biegu Andrzej mi dużo pomógł, żebym dowiózł te trzy punkty - kończy.