Metyloheksanamina, meldonium, kroplówka, marihuana i wódka. Na tym wpadali żużlowcy na kontrolach antydopingowych. Ta forma dopingu nie jest jednak jakimś wielkim problemem. Dużo większym jest doping technologiczny. Sprzedawca z niego zakpił. Wiedział po co mu nitro Phil Crump, tata 3-krotnego mistrza świata Jasona Crumpa, opowiadał kiedyś o zawodach w Australii, gdzie miał się ścigać z wielką gwiazdą Ivanem Maugerem. Przed startem wpadł na pomysł, że trzeba by nitro kupić, żeby dolać trochę do baku i wzmocnić silnik. Nie było to legalne, ale wtedy, a to były lata 70., z nitro korzystali wszyscy. Poszedł w końcu do sklepu z modelami, gdzie można było dostać nitro. Kiedy sprzedawca usłyszał, co chce kupić, to od razu zażartował: "co, żużel dziś mamy w mieście". Potem powiedział, że nie jest pierwszym, który chce nitro. Kiedy Crump przyszedł na zawody, to chodził po boksach i wciągał nosem powietrze, żeby wyłapać, skąd dobiega charakterystyczny zapach i kto mieszał nitro z metanolem, tradycyjnym paliwem w żużlu. Później opowiadał, że dałby sobie głowę uciąć, że w sklepie z modelami wcześniej był Mauger. Wodę do baku też się dolewa Prócz nitro od dawien dawna używa się też wody. Rozcieńcza się w ten sposób metanol i osłabia silnik. Nigdy nikogo na tym nie złapano, ale wielu mechaników mówi nam o chrzczeniu paliwa na potęgę. Podobny proceder miał się kiedyś odbywać w Bydgoszczy. Jak zawodnicy Apatora Toruń jechali na mecz z Polonią, to sztab ostrzegał ich przed beczką z paliwem, która stała kiedyś w parku maszyn w Bydgoszczy. Były w niej dwa kraniki. Żużlowcom Apatora kierownictwo zwracało uwagę na to, by tankowali z tego samego kraniku co gospodarze, bo w innym razie może mieć kłopoty. Przez lata uważano, że z jednego z kraników płynęło zanieczyszczone paliwo. Trzy lata temu zawodnicy Apatora skarżyli się w Bydgoszczy na to, że mają zatarte silniki. W końcu sprawdzono paliwo, lejąc je z dwóch wężyków do różnych misek. W jednej z nich paliwo było bezbarwne, w drugiej żółte. Niektóre z osób będących na miejscu uznało, że to wystarczający dowód na to, że ktoś zanieczyścił paliwo. Nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że miska lub wężyk mogły być brudne. Nikt też nie kupił tłumaczenia, że nie każda beczka z metanolem jest najwyższej jakości, że to wszystko zależy od partii. Płonący motocykl i nitro. Co jedno z drugim ma wspólnego? Co tam jednak zanieczyszczone paliwo. Wróćmy do nitro, bo największa afera XXI wieku związana jest właśnie z tym dopalaczem do silników. Dyskusja o tym zaczęła się, gdy nagle, w trakcie jednego ze spotkań, zaczął się palić motocykl Grigorija Łaguty. Ktoś uznał, że skoro zawodnika złapano kiedyś na meldonium, to dlaczego nie miałby pójść teraz w inne substancje. Gdy zapalił mu się motor, zaczęto rozbierać jego zachowanie na czynniki pierwsze, szukając czegoś, co jest niezgodne z normą. W żużlu robi się próbne starty, a Łaguta ich nie robił. Zwrócił na to uwagę Krzysztof Cegielski, żużlowy ekspert, a inni dorobili do tego teorię, że nie robi, by zachować moc mieszanki z nitro na start. Zauważono też, że Łaguta po ostatnim biegu zostaje na torze i "pali gumę". Szybko uznano, że robi to po to, by zużyć resztę paliwa w baku, by komisarz techniczny nie mógł znaleźć choćby drobnego śladu po korzystaniu z nitro. Zaczęły się kontrole i zawodnik nagle obniżył loty Ekstraliga żużlowa błyskawicznie zareagowała na podejrzenia, zarządziła przeróżne kontrole. Traf chciał, że Łaguta nagle przestał jeździć tak dobrze jak wcześniej. Dla zwolenników spiskowych teorii był to dowód na to, że mieli rację. Na nic zdały się tłumaczenia Łaguty i jego mechanika Dariusza Sajdaka, którzy wyjaśniali, że płomień na motocyklu pojawił się, bo z powodu dużego natężenia jazdy w meczu spaliła się osłona karbonowa. Łaguta jechał trzy wyścigi w krótkim odstępie czasu. Sajdak wyjaśniał też, że Łaguta nie robił próbnych startów, żeby nie niszczyć sprzęgła, a używanie nitro nie ma sensu, bo w żużlu nie chodzi o dodatkową moc, ale o właściwe spożytkowanie tej mocy, która jest. Tabletek z nitro nikt nie widział, bo oni pryskali filtry Kontrole nie wykryły ani tabletek z nitro, ani amerykańskiego specyfiku, o którym krążyły legendy, a który miał sprawiać, że motocykl stawał się o wiele szybszy. Temat nitro jednak nie ucichł. Plotki podsycali sami mechanicy zawodników, mówiąc, że bezpiecznym rozwiązaniem byłoby spryskanie filtrów na gaźniku taką mieszanką nitro. Niektórzy mówili wprost, że to robią, bo nitro w takiej postaci jest nie do wykrycia. Trzeba tylko znać proporcje, żeby nie przesadzić. O metodzie opowiadał swego czasu tuner Joachim Kugelmann. Kiedy jakiś zawodnik staje się szybszy od pozostałych, a wcześniej jeździł przeciętnie, to pojawiały się też oskarżenia o korzystanie z silników o większej pojemności. W żużlu dozwolona jest pojemność do 500cc. W ostatnim czasie z oskarżeniami o korzystanie z niedozwolonych silników mierzył się Leon Madsen. I po mistrzostwach Europy na Stadionie Śląskim w Chorzowie wzięto jego silnik do sprawdzenia Nie tylko jego, ale i też ten od Łaguty i Mikkela Michelsena. Wszystkie okazały się regulaminowe. W lidze angielskiej mieliśmy jednak wpadkę polegającą na korzystaniu z silnika o większej pojemności. Polak potrafi. Wykorzystał patent z ciągnika Gdy w 2011 wprowadzono zatkane tłumiki, to nagle żużlowy świat stanął na głowie, a wielu zawodników zgłupiało. Tomasz Gollob wyrzucił wtedy całą swoją wiedzę do kosza i nigdy nie uporał się z problemem. Wielu zawodników radziło sobie jednak z zatkanymi tłumikami, oszukując. Jeden z Duńczyków przewiercił tłumik i na takim jeździł, dopóki nie wpadł. Z kolei jeden z Polaków zrobił w tłumiku otwór z zapadką taką samą, jak mają ciągniki. Zapadka była w formie klapki, która otwierała się z jednej strony (od środka) i pozwalała uciec spalinom. Kiedy jednak kontroler sprawdzał taki tłumik z pomocą pręta, który wpychał do otworu od strony silnika, to napotykał na opór. Z zewnątrz zapadka się nie otwierała. Komisarze wpadli jednak na pomysł, by tłumiki do kontroli były zdejmowane. Ten, który zrobił zapadkę, wiedział, że w trakcie takiej kontroli wpadnie. Gdy doszło do niej na meczu ligi szwedzkiej, to zdjął tłumik, zabrał go pod pachę i zaczął uciekać. Przeskoczył ogrodzenie stadionu i tyle go widzieli. Moczyli opony w roztworach chemicznych Wiele oszustw, które można pociągnąć pod doping technologiczny, jest związanych z oponami. Kiedyś je nacinano i moczono w roztworach chemicznych, żeby miały lepszą przyczepność do podłoża. Jeden z czeskich zawodników wpadł na Wyspach, bo kontrolerzy nakryli go na tym, że rozmiękczał opony domowym sposobem przy użyciu pewnego preparatu. Teraz nie ma co rozmiękczać, bo mamy bardzo przyczepne i miękkie opony jednego z tureckich producentów. Jednak wszystko jest zgodne z prawem. Choć polska kontrola tych opon wykazała, że nie spełniają norm (wcześniej FIM zrobiło kontrolę z podobnym skutkiem), to światowa federacja podpisała z producentem kontrakt. Stał się on nawet głównym i jedynym dostawcą ogumienia na Grand Prix. Zawodnicy brali opony z jednej kupki po to, by nie było podejrzeń, że jedni mają bardziej miękkie ogumienie. Trzy lata temu część żużlowców protestowała, a Bartosz Zmarzlik miał problem z tym, żeby niektórych dogonić. Ich opony były bardziej miękkie, a przez to byli o ułamek sekundy szybsi. Choć motocykl żużlowy nie jest specjalnie skomplikowaną konstrukcją, to w zasadzie każdy z elementów można jakoś ulepszyć. Kiedy wprowadzono limitery (silniki miały nie kręcić przez to zbyt dużych obrotów i wydłużyć swoją żywotność) to wielu zawodników nie zgadzało się na ich kontrole. Wielu jednak założono urządzenia kontrolne wyglądające jak srebrne pudełka, a pomiary pokazały, że u kilku z nich limiter nie obcina obrotów na poziomie 13500, czyli nie spełnia swojej roli. Żużlowcy tłumaczyli, że limitery kupili w sklepie, że produkt ma homologację, ale federacja szybko zrobiła z tym porządek, grożąc dotkliwymi karami. I wtedy problem z obrotami większymi niż 13500 zniknął.