Czy Bartłomiej Kowalski korzysta z dopingu technologicznego? To pytanie zadawało sobie całe żużlowe środowisko. Przed meczem jego ligowej drużyny gruchnęła informacja o tym, że dwa gaźniki juniora nie spełniały norm technicznych. Jako że rozkojarzony zapewne zawodnik na innych gaźnikach odjechał bardzo kiepski mecz, wszelkie podejrzenia tylko się spotęgowały. Kolejny raz jednak przekonaliśmy się, że z jakimikolwiek osądami warto wstrzymać się do momentu oficjalnych informacji. I takie też dostaliśmy już w środę. Szwedzki klub Kowalskiego poinformował wprost, że żużlowiec jest całkowicie niewinny, a "winowajcą" jest tutaj urządzenie pomiarowe, które - jak się okazuje - działało nieprawidłowo. Tym samym Bartłomiej Kowalski może już spać spokojnie pod każdym względem. Zresztą jeszcze przed komunikatem Indianerny sama PGE Ekstraliga poinformowała, że juniorowi absolutnie nic z tytułu "afery szwedzkiej" nie grozi. Teraz nie grozi mu już tym bardziej. Kowalski ma pecha do takich sytuacji 21-letni żużlowiec nie po raz pierwszy wplątał się w niekorzystną sytuację nie ze swojej winy. Pamiętamy jego objazdówkę po Polsce, kiedy to dogadał się w kilku klubach, robił sobie zdjęcia w koszulkach tych ośrodków, a koniec końców wylądował gdzie indziej. Wyśmiewano go, krytykowano, momentami było naprawdę ostro. Tymczasem najpewniej zawodnik był w tej sprawie jedynie marionetką, sterowaną przez niewłaściwe, łapczywe i łase na pieniądze osoby. Trudno wierzyć, by ówczesny 19-latek sam to wszystko wymyślił. Nic jednak nie zmieni faktu, że Kowalski ma szansę być w przyszłym roku najlepszym żużlowcem U-24 w PGE Ekstralidze. W tym roku ten wiek kończą tacy zawodnicy, jak chociażby Daniel Bewley, jego kolega z Betard Sparty Wrocław. To dla Kowalskiego właśnie klub szykuje miejsce, które pozostawi Bewley. Już teraz zresztą Bartłomiej wielokrotnie wygrywa z seniorami i daje duże nadzieje na to, że bez problemów przejdzie przez newralgiczny, pierwszy rok w gronie seniorów.