Mateusz Wróblewski, INTERIA: Trzecie miejsce można uznać za bardzo dobry występ. Tym bardziej, bo otwiera autostradę do mistrzostwa świata. Główni rywale zanotowali słabsze występy i praktycznie wypadli z gry o złoto. Bartosz Zmarzlik: - Nie patrzę na to w ten sposób. Sezon jest długi, rund jest dużo. Chcę podczas każdej rundy Grand Prix wykonać dobrą robotę i czerpać radość z jazdy, bo to dla mnie najważniejsze. Z perspektywy wyniku najważniejsze dla mnie jest to żebym czuł się dobrze na motocyklu, bo jak czuję się dobrze na motocyklu, to potrafię dać dobre wyścigi. To praca całego teamu, żeby wszystko tak doregulować, by zjeżdżać do parku maszyn z uśmiechem na twarzy. Praga była dla pana miejscem wzlotów i upadków. Dziś przyszło przełamanie serii turniejów w Czechach bez podium? - Można powiedzieć, że w Pradze różnie mi się układało. W 2020 dwa razy wygrałem. W kolejnych latach próbowaliśmy tych samych silników, tych samych ustawień i mało co punktów zrobiłem. Podszedłem do tego turnieju z czystą kartą, od nowa i na świeżo. To był plan, który od początku zazębił. Zaliczyłem bardzo dobry turniej, bo wygrywałem biegi. Jak tylko zjechałem po finale, to zbiłem piątkę z teamem i powiedzieliśmy sobie, że to był bardzo dobry turniej. Finał mógł potoczyć się lepiej Czego zabrakło w finale? - Finał to jest jeden wyścig. Zaryzykowaliśmy z ustawieniami. Mamy swoje powiedzenie w takich momentach. Albo wyda albo nie. Dziś ułożyło się tak, że nie wydało. Każdego turnieju się uczymy, a w takiej stawce po prostu czasem trzeba zaryzykować. Nie zmieniając nic, nawet gdy wcześniej robi się trójki, później może przyjść gorszy moment. W finale stracił pan pozycję na rzecz Bartosza Zmarzlika. Nie dało mu się pokazać tylnego koła, przyblokować go i powstrzymać? - Nie byłem na tyle szybki. Nie miałem prędkości ani na wyjściu z łuku ani na prostej. Czułem się szybki tylko na wejściach w łuk. Motocykl mi się wyłamywał i nie ciągnął mnie nawet do materiału odsypanego. Musiałem uważać żeby mnie czwarty zawodnik nie wyprzedził. Prognozy pogody był fatalne. To cud, że Grand Prix w Pradze w ogóle się odbyło Jak wyglądał tor? Wydaje się, że na początku było równo, a im dalej, tym bardziej się rozsypywał. - Tor był na pewno wymagający. W czwartej serii zrobiła się półka odsypanej nawierzchni po szerokiej części toru, która mocno wyciągała nas do przodu. Jechało się tam, jak na motocrossie. Trzeba było mocno zacisnąć ręce i trzymać nogę w haku z całej siły żeby motocykl nie wyskoczył. To kosztowało wiele wysiłku, ale lubię takie tory. Prześladują pana spotkania prowadzone w bardzo szybkim tempie. Najpierw w Lesznie, a teraz Grand Prix Czech w Pradze. Jak się pan do tego adaptuje? - Ostatnio rzuciło mi się w oczy świetne powiedzenie na ten temat. Nie ma się wpływu na to, jak wieje wiatr. Należy się przystosować do warunków. Nie ma to dla mnie większego znaczenia. Pracujemy szybko w teamie i jesteśmy gotowi do wyścigów. Jak spoglądał pan na prognozy pogody w Pradze, spodziewał się pan w ogóle tego, że te zawody się odbędą? - Byłem pewien, że pojedziemy. Obudziłem się rano, stwierdziłem, że treningu nie będzie, ale na 100% pojedziemy zawody. Czasami mam takie uczucia. Od samego rana nie dopuszczałem myśli, że zawody się nie odbędą. Wolę być gotowy na zawody. To są szczegóły w głowie, ale takie myśli przychodzą same. Trzeba z tym walczyć. Czy najzabawniejszą sytuacją dziś było to, że pomimo ulewnych deszczy przed zawodami wyjechała polewaczka? - Tor był suchy, naprawdę! Należało polać wodę i to była bardzo dobra decyzja. Jak na Pragę, to uważam, że i tak się dużo działo. Bywały tutaj gorsze turnieje.