Woźniak w Debreczynie był najlepszym żużlowcem turnieju i bez problemów awansował do SEC Challenge, które 14 maja odbędzie się także na Węgrzech, ale w Nagyhalasz. Zawodnik Stali Gorzów wygrał zawody, czym oczywiście sprawił sobie wielką radość, ale nie przypuszczał zapewne, że za chwilę wydarzy się jeszcze coś. Coś, co zaszokowało nie tylko jego, ale i stojących wokół podium polskich dziennikarzy oraz fotografów. Węgrzy bardzo poważnie podeszli do tematu polskiego hymnu. Zagrano go w wersji z wokalem, a nie sam instrumental, jak to bywa w znacznej większości przypadków. Hymn był starannie wybrany, postawiono na taki, który można usłyszeć w zasadzie tylko podczas zawodów w naszym kraju. Idealne tempo, rytm. Puszczono trzy pełne zwrotki, chciano nawet puścić czwartą (której nie zna wielu Polaków), ale ostatecznie sobie darowano. Woźniak był w szoku. - Ale kozak! - krzyczał uradowany w stronę dziennikarzy. Niemcy tak nie potrafią Tym samym od Węgrów może uczyć się wiele innych narodów, zwłaszcza nasi zachodni sąsiedzi. Gdy kilkanaście lat temu Karol Ząbik wygrał turniej mistrzostw świata juniorów, nie było polskiego hymnu. Organizatorzy powiedzieli mu, że może sobie... zaśpiewać. Wściekły Polak zszedł z podium i wrócił do parku maszyn. I trudno mu się dziwić. Żenada absolutna. W ogóle Niemcy wyglądają, jakby mieli jakiś problem ze zwycięstwami Polaków. Nie tylko w żużlu zresztą. Hymn to nie jest jedyny problem. W sierpniu ubiegłego roku podczas rundy mistrzostw świata w long tracku (jeździł tam Stanisław Burza), działacze z niemieckiego Scheessel przygotowali dla Polaka flagę Indonezji. Na ten fakt zaczęli zwracać polscy dziennikarze. Niemcy poczuli zakłopotanie, przepraszali, ale niczego nie zmienili. Niesmak jednak pozostał, bo już sama taka niewiedza jest żenadą, a co dopiero publiczne pokazanie tego całemu światu.