W 2019 roku objawił się nam człowiek, którego obecność w PGE Ekstralidze wielu kwitowało śmiechem i mało poważnym nastawieniem. Paweł Miesiąc nigdy nie był hegemonem żużlowych torów i kojarzono go raczej z rozgrywkami niższych lig. Gdy Motor wziął go na pierwszy od wielu lat sezon w elicie, niejeden pukał się w czoło. To co zrobił w tamtym sezonie Miesiąc, przeszło jednak najśmielsze oczekiwania. Był jednym z autorów bezpiecznego utrzymania Motoru w lidze, notując kapitalny rok. Potrafił przywozić gwiazdy na ich torach, choćby Leona Madsena w Częstochowie. To było nie do wiary, że żużlowiec który nawet na zapleczu Ekstraligi nigdy wielkim dominatorem nie był, nagle wygrywa ze światową czołówką. Większe oczekiwania, mniejsze zdobycze Co jasne, już w kolejnym sezonie wzrosły apetyty kibiców. Wielu liczyło na co najmniej taki sam sezon. Miesiąc jechał poprawnie i tylko poprawnie. Momentami nawet słabo. Oczywiście w porównaniu do sezonu 2019, którym bardzo rozbudził oczekiwania. Wypożyczono go do GKM-u, ale tam też szału nie robił. Coraz częściej mówiono o nim jako o tzw. wyskokowcu, czyli zawodniku który zaliczył jeden udany sezon i nic więcej nie pokaże. Miesiąc zszedł ponownie do niższej ligi, ale i tam jechał słabiej niż jeszcze przed chwilą w PGE Ekstralidze. Zawodzi, ale w nagrodę... pojedzie w IMP? Trzy ostatnie mecze Miesiąca to łącznie zaledwie 16 punktów. W 2019 roku dwucyfrówki potrafił przywozić w jednym spotkaniu i to w PGE Ekstralidze. - Nie wiem, co się stało z Pawłem. Cień zawodnika - piszą kibice Stali w mediach społecznościowych. Sam zawodnik niedawno mówił, że marzy mu się jeszcze jeden sezon taki, jak ten sprzed 3 lat. Najciekawsze jest to, że mimo słabego roku Miesiąc na początku września prawdopodobnie dostanie okazję startu w finale IMP na torze w Rzeszowie. Należy spodziewać się dzikiej karty dla kogoś z gospodarzy, a jednak kandydatura Miesiąca jest mocniejsza niż Łęgowika.