Starty zimą mają być dla żużlowców wcześniejszym niż w Europie kontaktem z motocyklem. Od dawna wiadomo, że bezcenny jest nawet jeden trening odbyty w takich okolicznościach, bo daje on zastrzyk adrenaliny i możliwość przypomnienia sobie, jak to jest. Często podczas pierwszych wiosennych jazd taki żużlowiec czuje się już pewniej i nie musi tracić całego treningu na to, aby złapać płynność jazdy. Z tego też względu niemal co roku kilku zawodników z Europy wybiera się do dalekiej Argentyny. Jeździli tam także Polacy: Paweł Miesiąc, Jakub Jamróg czy Mariusz Fierlej. Wszyscy bardzo to chwalili. Problemem jest to, że często zawody w Argentynie odbywają się na torach, których po pierwsze europejscy żużlowcy nie znają. Nie są to takie "wygłaskane" nawierzchnie, z jakimi mamy do czynienia choćby w Polsce. Po drugie, niestety jeszcze do niedawna argentyńskie obiekty nie były do końca bezpieczne. Dlatego też doszło do tragedii z udziałem Słoweńca Matiji Duha, który uderzył w bandę z opon. Lekarze próbowali go uratować, ale nie było szans. Niedermeier miał furę szczęścia Kilka dni temu paskudny upadek zaliczył w Bolivar Mario Niedemeier, żużlowiec AC Landshut Devils. Junior niemieckiej drużyny stracił panowanie nad maszyną i uderzył mocno w tor. Niedermeier jest zawodnikiem bardzo niedoświadczonym, więc trafiając na nierówność nie miał szans na wyratowanie się. Dodatkowo nie pomagały mu trudne warunki, w jakich rozgrywano zawody. Zresztą nieprzypadkowo turniej przerwano wcześniej niż planowano.Ostatecznie Niedermeier nie zrobił sobie niczego poważnego. Może mówić o ogromnym szczęściu. Takie upadki wielokrotnie kończyły się już tragediami. Pojawia się jednak pytanie, czy podobne eskapady w okresie zimowym są aż tak konieczne. Owszem, styczność z motocyklem to jedno, ale czy dla takiego celu warto narażać swoje zdrowie i brać udział w zawodach rozgrywanych na niebezpiecznym torze? Dodajmy, że Niedermeier nadal nie wrócił do Niemiec. Lot powrotny ma 9 lutego.