Dariusz Ostafiński, Interia: Arged Malesa po trzech kolejkach jest bez zwycięstwa w PGE Ekstralidze. Wiesz, że wciąż jesteś jedynym człowiekiem, który poprowadził drużynę z Ostrowa do wygranej. Bartłomiej Czekański, dziennikarz, były menedżer: Przypomniał mi o tym niedawno w swoim felietonie Wojtek Koerber, ale tak, wiem o tym. To był 1998 rok. Jak tam trafiłeś? Prezes klubu z Ostrowa prowadził we Wrocławiu, skąd pochodzę, sprzedaż opon. To był cyrkowiec. On kiedyś pracował w Stanach i na trampolinie skakał. Tak się dorobił. Jak wrócił do Polski, to chciał radnym w Ostrowie zostać. Myślał, że wejdzie do rady przez sport. Dał na klub 200 tysięcy, a potem sobie odbierał. Jednak, jakby nie on, to nie byłoby wtedy pieniędzy na start w Ekstralidze. To co się stało? Jemu obiecali, że jak Ostrów wejdzie, to wszystkie firmy się zrzucą i pomogą. A jak już drużyna awansowała, to nikt nic nie dał. Nikt z tych większych. Parę małych firm się złożyło, jakiś dealer samochodowy, jakiś sprzedawca AGD i tak szyliśmy budżet. Gdzieś wspominałeś, ze Ostrów wtedy ten awans kupił? To było tak, że była jakaś impreza i oni wszyscy się konkretnie spili, a ja byłem wtedy trzeźwy. I oni zaczęli gadać, że kupili awans. Podawali nazwiska sędziów i zawodników. Ja tego już tak dokładnie nie pamiętam. I nawet nie wiem, czy tak było. Bo może oni mi tylko chcieli po pijaku zaimponować. Wtedy nie byli przygotowani na ten awans. Składu nie mieli. Kupowanie wtedy awansu, z mojego punktu widzenia, nie miałoby sensu, ale kto to wie. No a w tej Ekstralidze? Na pierwszym spotkaniu z kibicami, a to było w klubie olimpijczyka, powiedziałem, że spadniemy. Mówię: nie mamy pieniędzy, nie mamy zawodników na Ekstraligę, więc nie gniewajcie się na mnie. Ja chcę walczyć, jestem sportowcem, ale nie mamy żadnych szans. Myślę, że mnie zrozumieli, bo to byli dobrzy ludzie i kibice. To jak doszło do tego, że wygrałeś ten mecz? Zanim opowiem, to musi być słów kilka o mojej współpracy z trenerem Romkiem Tajchertem. My się teraz lubimy, ale wtedy była kosa. Kłóciliśmy się o tor i zawodników. On preferował swojego syna Przemka Tajcherta, a ja Tomka Jędrzejaka. Kiedyś sobie jednak usiedliśmy, pogadaliśmy i od tego czasu się kochamy. Tło już mamy. Nie do końca. Wtedy mój ojciec, znany dziennikarz sportowy, szef wszystkich dziennikarzy, umierał na raka. Nie mogłem żony zostawić z tym problemem samej, bo mieliśmy dwóch synów. Poszedłem do Studniewskiego, powiedziałem, że odchodzę. W mediach też to ogłosiłem. Został mi ten jeden mecz, spotkanie z Falubazem. To była taka wojna, jak spotkania Sparty Wrocław z Unią Leszno. I my ten Falubaz ograliśmy. Zmotywowałem drużynę z pomocą ich trenera Jana Grabowskiego. On powiedział gdzieś, że na nas odbije sobie straty, bo my słabi. Wywiesiłem te słowa w warsztacie i zawodnicy do mnie przychodzili i pytali, czy to prawda. Nakręciłem ich. No dobrze, ale od tego nakręcenia przeciętni zawodnicy nie stali się nagle gwiazdami. Bo zrobiłem tor tak, jak mnie nauczył Rysiek Nieścieruk w Sparcie. Miałem zgodę Romka Tajcherta, bo go poprosiłem, żeby mi oddał ten mecz do prowadzenia w pojedynkę. Zgodził się. W każdym razie kazałem zaorać tor i zlać go wodą. Zaraz potem pobiegłem na policję, żeby zatrzymywali wszystkie wozy na zielonogórskich rejestracjach. W tym czasie zalaliśmy też wodą wszystkie ulice prowadzące na Zieloną Górę i Gdańsk, skąd miał przyjechać sędzia Lechosław Bartnicki. Policja świetnie się wywiązała, bo zatrzymywała wozy i sprawdzała światła i co się tylko da, a my laliśmy wodę. Wtedy sędziowie nie byli tak restrykcyjni, jak obecnie. Nie, a dodatkowo Bartnicki, to był mój kumpel. Powiedziałem mu, że muszę wygrać, a on tylko mrugnął okiem. Kiedy chodziliśmy po torze z Bartnickim i Grabowskim, to kibice krzyczeli: Grabowski won, a on niewzruszony mówił, że ten tor trzeba wyrównać. To wyjechał traktor, ale szyna nie dotykała toru. Grabowski to widział, denerwował się, ale sędzia mówił mu, że traktor jedzie, że wszystko gra. A mecz? Zaczęliśmy od biegowej wygranej Simona Wigga. Później dwóch moich zrobilo Sławka Dudka. Mówiłem im, żeby mu się pokazywali z lewej i z prawej i zobaczymy, co z tego wyjdzie. I Dudek zjechał z toru, bo nie wytrzymał presji. Tak to wszystko szło, że w końcu wygraliśmy, a ja na koniec zrobiłem kółko na motocyklu, a kibice krzyczeli: zostań z nami. Musiałem jednak wracać do domu. W tamtym meczu kontuzji doznał Huszcza. To przez to, że tor był źle przygotowany? Tak. To ja załatwiłem Huszczę. Była z nim wtedy żona i dwie córki. Ja nie jestem kłamczuchem, ale wtedy skłamałem. Te córki strasznie płakały, a ja przed nimi klęknąłem, całowałem po rękach i mówiłem, ze to pogoda, że przez to taki wredny tor. Huszcza wtedy pojechał do szpitala. Całe szczęście, że z tego wyszedł. Niemniej jak sobie teraz o tym myślę, to nazywam siebie skurwy... . Żle mi z tym, co się stało. Żeby wygrać, zrobiłem wszystko, czego nie powinienem był robić. Wstydzę się tego, ale ja to zrobiłem dla tych wspaniałych kibiców z Ostrowa. Oni potrafili przyjść na byle jaki sparing. Kupowali bilety, a my z tego opłacaliśmy zawodników. A myślisz, że teraz Ostrów wygra jakiś mecz, że ktoś powtórzy twój wynik? Uważam, że wygrają z Betard Spartą Wrocław. Zwłaszcza, jak Artiom Łaguta nie wróci.