Bardzo zmotywowani do czwartkowego pojedynku podeszli zwłaszcza gospodarze. Cellfast Wilki po nagłym odrodzeniu się ZOOLeszcz GKM-u muszą czym prędzej punktować, ponieważ oddala się od nich utrzymanie w PGE Ekstralidze. Ponadto miejscowi w zasadzie na nowo muszą uczyć się domowego toru, gdyż ten przeszedł całkowitą przemianę od czasu przerwanego meczu z ebut.pl Stalą Gorzów. Choć faworyzowany Tauron Włókniarz od początku znajdował się na prowadzeniu, to beniaminek najlepszej ligi świata nie opuszczał go ani na krok. O ile w szeregach gości różnicę robili seniorzy, o tyle krośnian napędzała między innymi świetna postawa Krzysztofa Sadurskiego. Po serii gorszych spotkań wychowanek Unii Leszno znów pokazał kibicom ogromny potencjał i w każdym wyścigu starał się dorzucać choćby jedno drobne "oczko". Wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadały wyrównaną końcówkę, bo Tauron Włókniarz za żadne skarby świata nie mógł oddalić się od ambitnych Cellfast Wilków. Kibice też wiedzieli co się święci, dlatego doping wzmagał się wraz z każdym kolejnym wyścigiem. Niestety w jedenastej gonitwie okrzyki "Wataha" zamieniły się w jedną wielką ciszę. Z nawierzchnią toru zapoznali się Krzysztof Kasprzak oraz Vaclav Milik. Do obu reprezentantów gospodarzy błyskawicznie wyjechały karetki. Polaka ekspresowo przetransportowano do szpitala z podejrzeniem urazu nogi. Czech natomiast narzekał na ogromny ból głowy i choć bardzo chciał wystąpić w powtórce, to lekarz kategorycznie mu tego zabronił. Z osłabionych krośnian po tym zdarzeniu błyskawicznie uszło powietrze, co wykorzystali częstochowianie. Podopieczni Lecha Kędziory wygraną zapewnili sobie w przedostatniej odsłonie wieczoru za sprawą dwóch punktów Maksyma Drabika. Za nim zresztą kolejny naprawdę świetny mecz i kto wie czy 25-latek nie zostanie niebawem powołany do kadry na finał drużynowego pucharu świata we Wrocławiu. Ekipa spod Jasnej Góry po pokonaniu beniaminka awansowała na pozycję wicelidera PGE Ekstraligi. Cellfast Wilki wciąż znajdują się na dnie tabeli i mają dodatkowo obolałego Krzysztofa Kasprzaka. Trzeba przyznać, że nie wygląda to wszystko najlepiej.