Adam Łabędzki urodził się zaledwie kilka miesięcy po Tomaszu Gollobie, obaj wchodzili do świata żużla niemal równocześnie, a w 1991 obsadzili nawet dwa najwyższe miejsca finału Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski. To nie było żadne pompowanie balonika, porównania pisały się same! Niestety, kariera Łabędzkiego szybko wpadła w mocne turbulencje. Jeszcze w 1991 roku wychowanek Unii Leszno poleciał do brytyjskiego Coventry, by walczyć o tytuł najlepszego młodzieżowca na świecie. Wyjazd na Wyspy nie mógł potoczyć się gorzej. Łabędzki do kraju przywiózł nie cenny medal, a bolesną i skomplikowany uraz uda, który eliminował go z udziału w zbliżających się barażach o utrzymanie Unii w pierwszej, najwyższej wówczas lidze. Byki ustąpiły miejsca w elicie wrocławskiemu Atlasowi, który bez zbędnej zwłoki rozpoczął mocne starania o ściągnięcie do swego zespołu leszczyńskiego młodzieżowca. Działacze spadkowicza nie chcieli o tym słyszeć, więc w stolicy Dolnego Śląska głowiono się nad coraz to bardziej oryginalnymi fortelami. Łabędzkiego próbowano przenieść do Wrocławia nawet pod pozorem powołania w kamasze, ale ten akurat pomysł został szybko podważony przez samą górę - Ministerstwo Obrony Narodowej. Po co armii chłopak ze złamaną kością udową? - pytali urzędnicy. Noga zrastała się powoli, działacze kłócili się długo i bezproduktywnie, a młodemu sportowcowi uciekał czas. Na tor wrócił on dopiero po blisko półtora roku. Tak długi okres wyjęty z życia na tak wczesnym etapie rozwoju położył się grubym cieniem na całą jego dalszą karierę. Do zapowiadanego na początku poziomu sportowego Łabędzki dochodził bardzo powoli. Na miarę pierwotnych oczekiwań zaczął spisywać się dopiero w 1996 roku - został najskuteczniejszym zawodnikiem zaplecza, mocno dopomógł swemu zespołowi w powrocie do najwyższej ligi, a bardzo udany sezon przypięczetował indywidualnym wicemistrzostwem Polski. Po sezonie musiał jednak zmienić barwy klubowe. Tak zaczęła się jego tułaczka po Polsce - najpierw Łodź, później awans i starty w elicie z Wrocławiem, następnie półzawodowe występy w drużynach z Rawicza i Opola. W 2003 Łabędzki oficjalnie poinformował o zakończeniu kariery. Adam Łabędzki - typ niepokorny Gdyby jednak to właśnie był koniec historii, to dziś przecież nie wspominalibyśmy jego urodzin. Leszczynianin wywalczył sobie miejsce w sercach kibiców nie wielkimi sukcesami, a absolutnym brakiem pokory, bezczelnością i bezkompromisowością wobec działaczy. Trudno się temu dziwić, skoro od samego początku jego kariery była ona regularnie przedmiotem zielonostolikowych scysji. Jeden z jego najsłynniejszych "występów" to legendarny już protest z turnieju Camel Cup w Gdańsku. Był rok 1994, nikogo nie dziwiły marketingowe działania branży tytoniowej w świecie sportu, a zagraniczny potentat przygotował dla zwycięzcy zawodów okazałą nagrodę finansową. Łabędzki po 4 seriach miał na koncie komplet punktów i niezagrożony zmierzał po ostateczny triumf. Kiedy jednak stanął pod taśmą do ostatniego biegu, arbiter wykluczył go z uwagi na rzekome niepoddanie się badaniom lekarskim. Sprawiło to, że na pierwszym miejscu stanął ulubieniec nadmorskiej publiczności Steve Schofeld. Łabędzki nie wierzył w czyste intencje sędziego. Zdecydował się na protest. Zatrzymał motocykl na torze i sam. położył się obok niego! Służby techniczne starały się usunąć krnąbrnego zawodnika siłą, jednak nie udało im się to. Zawody musiały zostać przerwane przed czasem. Nie mniej ciekawie było rok później, podczas wyjazdowego meczu Unii w Zielonej Górze. Po piętnastej gonitwie młody leszczynianin był prowokowany przez zasiadających na trybunach pseudokibiców z Zielonej Góry. W którymś momencie nie wytrzymał - cisnął w nich zębatką niczym wojownik ninja shurikenem. Co prawda chybił, ale i tak wywiązała się ogromna awantura. W jego stronę poleciały butelki i kamienie. Choć dziś na te ekscesy patrzy się ze sporym sentymentem, to warto przez ich pryzmat zauważyć jak bardzo rozwinął się czarny sport na przestrzeni niecałych trzech dekad. Dziś takie zachowania byłyby już zupełnie nie do zaakceptowania. Czytaj także:Gdy to zobaczyli, o mało nie spadli z krzeseł. Internet zapłonął