W ostatnim czasie opublikowano piramidę szkoleniową w sporcie żużlowym. Ku zdziwieniu niektórych, na samym jej dole widnieje właśnie pitbike. - Zabawa i szkolenie - czytamy w opisie. Chodzi o to, by kilkuletnie dzieci przyzwyczaiły się do sprzętu, atmosfery i samej rywalizacji. Bez zbędnej presji czy ryzyka, bowiem jak dowiedzieliśmy się w niedzielę - najpoważniejszą kontuzją, jaka zdarzyła się na pitbike'ach było... złamanie nogi. Do żużla zatem nawet nie ma czego w tej kwestii porównywać. Ulewa nie odwołała, a jedynie opóźniła Od samego niedzielnego poranka w Koszalinie lało. Zbliżała się godzina rozpoczęcia rywalizacji, a deszcz nie ustawał. Mało tego, sprawiał wrażenie coraz bardziej intensywnego. Tak czy inaczej wybraliśmy się na motopark, by upewnić się, że z zawodów nici. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że nic nie jest odwołane. Owszem, tor był mocno zalany, ale trwały prace nad doprowadzeniem go do stanu używalności. Zrobiło się kilka niebezpiecznych kałuż, które jednak szybko przeschły, bowiem tor był asfaltowy. Ostatecznie z 3-godzinnym opóźnieniem zawody się rozpoczęły. Oczywiście, zmianie uległ harmonogram, bo trzeba było zdążyć przed zachodem słońca. Organizatorzy chcieli też wykorzystać chwilowe polepszenie pogody, bo przecież za chwilę znów mogło się rozpadać. Przeprowadzono wszystkie zaplanowane wyścigi. Nie ma co oczywiście porównywać nawierzchni asfaltowej do żużlowej, ale chęć przeprowadzenia zawodów mimo niesprzyjających warunków była znacznie większa niż u żużlowców. Jedna, wielka rodzina Patrząc na uczestników rywalizacji, dochodzimy do jednego wniosku. Tutaj nie ma przejawów antypatii czy złości. - Chciałbym, żeby wygrał ten po lewej. Lubię go. Ale wie pan co? Tak naprawdę lubię wszystkich - z rozbrajającą szczerością rzucił około 10-letni chłopiec, który z trybun obserwował wyścig dorosłych. Sama walka także toczyła się bardzo fair. Nie brakowało niegroźnych upadków, po których zawodnicy zawsze wracali na tor, przy pomocy osób obsługujących zawody. To też w żużlu niespotykane. Gdy dany wyścig się kończył i uczestnicy zjeżdżali do padoku, inni czekali na nich z oklaskami i gratulacjami. Tak trochę jakby wszystko było im jedno, kto wygrał. Na docenienie zasłużył każdy. Oczywiście, najbardziej oklaskiwano nowego mistrza Polski. Nikt jednak nie mógł mówić, że nie zwrócono na niego uwagi. Mini szpaler otrzymywał każdy zjeżdżający z toru po zakończonej rywalizacji. Tata jedno, syn drugie - Podpaliłeś się - powiedział ojciec do syna po wyścigu, w którym młody zaliczył upadek - Nieprawda! - błyskawicznie odparł syn. - No jak to nie? Chyba stałem tu i widziałem - nie poddawał się tata. - A to ty jechałeś czy ja? Mówiłem ci, że nie cierpię mokrego toru. Nie wiem, jak na nim jechać - bronił się chłopak. Takich rozmów w niedzielę nie brakowało. Choć wszystko odbywało się w spokojnej atmosferze, to jednak ambicji czasem było aż nadto. Zwłaszcza najmłodsi zawodnicy bardzo brali do siebie porażki. Po to jednak są to zawody także dla nich - żeby oswoili się z zasadami sportu. Wokół toru można było dostrzec obrazek znany z żużla. Było sporo busów oklejonych logotypami danego zawodnika i jego numerem. Nie wszyscy mieli oczywiście busa, niektórzy przyjechali po prostu większym samochodem osobowym. Motocykl do pitbike'a jest mały i da się go zmieścić do osobówki. Każdy radził sobie tak, jak mógł. W żużlu to się nie zdarza Rzeczą najbardziej przykuwającą uwagę był bar umiejscowiony przy trybunie. Może nie tyle sam bar, co fakt korzystania z niego zarówno kibiców, jak i... zawodników. Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić np. Bartosza Zmarzlika stojącego w kolejce po kiełbasę na koronie stadionu? No właśnie. Tutaj jednak było to całkowicie normalnie. Zamawiali po prostu wszyscy chętni. Warto dodać, że jeszcze 20 lat temu byli zawodnicy, którzy z chęcią kosztowali stadionowej gastronomii. Nie dokonywali zakupów osobiście, lecz za pośrednictwem osoby ze swojego teamu. Tomasz Gollob np. często przed zawodami w Bydgoszczy jadł kiełbasę z budki na koronie, którą dostarczył mu mechanik. Teraz byłoby to oczywiście nie do pomyślenia, ale wtedy nikt nie widział w tym niczego dziwnego. Czasy się jednak zmieniły. Lokalizacja strzałem w dziesiątkę Pomysł na przeprowadzenie mistrzostw Polski w pitbike'ach właśnie w Koszalinie wydaje się świetny. Na Pomorzu Zachodnim wiedza na temat tej dyscypliny czy też żużla jest bardzo nikła, choć w Szczecinie urodził się przecież Bartosz Zmarzlik, który ma tam rzeszę swoich kibiców. W pozostałych częściach regionu mało kto interesuje się tym sportem. Na weekendowe zawody w Koszalinie przyszło sporo postronnych osób, które dopytywały, czym jest pitbike, a przy okazji interesowały się też żużlem. To najlepsza droga do promocji tych dyscyplin w takich rejonach. Spotkaliśmy mężczyznę, który z racji miejsca zamieszkania nie jest w stanie chodzić na żużel, ale bardzo spodobały mu się zawody pitbike. - Mieszkam w Kołobrzegu, więc najbliższy żużel miałem ewentualnie w Pile. Teraz jednak nic się tam nie dzieje. Względnie blisko jeszcze do Gorzowa czy Gniezna, ale w moim wieku już się nie chce. Cieszę się, że zobaczyłem wyścigi na pitbike'ach. To dla mnie coś nowego. Nigdy nie widziałem tej dyscypliny, ale bardzo mi się spodobała - zakończył.