- Wyobraźcie sobie, że Robert Lewandowski przychodzi na rozmowę kontraktową z menedżerem, a prezes klubu mówi do tego drugiego: pan wyjdzie, bo my będziemy rozmawiać tylko z Robertem. Tak się jednak dzieje w żużlu - mówi nam Krzysztof Cegielski, szef stowarzyszenia zawodników Metanol i menedżer Janusza Kołodzieja. - W piłce, koszykówce czy siatkówce pewne rzeczy są normalne, a w żużlu, w trakcie ubiegłorocznych rozmów o aneksach menedżerów przepędzano z klubów. Cegielski mówi, że pośrednik w żużlu może zapomnieć o procencie od podpisanego przez zawodnika kontraktu. Są wyjątki, znamy menedżera, który z jednym żużlowcem jest dogadany na 5 procent od kwoty za podpis, ale wiemy, że w żużlu są limity płacowe. Zawodnik może dostać za podpis nawet i 800 tysięcy, ale procent jest potrącany od maksymalnej stawki za podpis, która w eWinner 1. Lidze wynosi 60 tysięcy. Czyli wspomniany przez nas menedżer kasuje za taki kontrakt 3 tysiące. W żużlu rynek menedżerów, taki jaki znamy z piłki, nie istnieje. Menedżerami są przeważnie mechanicy, czasami narzeczone i żony zawodników. Profesjonalistów można policzyć na palcach jednej ręki. Żużlowy menedżer zwykle dostaje od zawodnika miesięczną gażę za załatwianie bieżących spraw (nie są to jednak wielkie pieniądze, najwyżej połowa tego, co kasuje mechanik, który średnio zarabia 7 tysięcy) związanych z przejazdami, hotelami, zamówieniem kevlaru i sprzętu. Taki menedżer ma też procent od umowy sponsorskiej, którą załatwi. Na tym jest w stanie zarobić więcej niż na kontrakcie. Prowizje od umów obowiązują w zasadzie tylko w przypadku kontraktów zagranicznych. Na rynku szwedzkim działają ludzie, którzy mniej znanym zawodnikom załatwiają pracę i zarabiają na tym grosze, bo 2, 3 tysiące złotych, to nie jest poważna stawka. A te 34 miliony w piłce, to jest kwota, której żużlowi menedżerowie nie zobaczą na oczy przez najbliższe 100 lat. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź