- Ależ się Gollob rozpędził, kapitalne wejście. Fantastyczny manewr wspaniały. Trochę chyba za szeroko, nie da rady. Jest, coś niesamowitego! Ależ to była jazda. Mamy zwycięstwo Tomasza Golloba. Lepiej nie mogliśmy sobie tego wymarzyć - te słowa kojarzą niemal wszyscy kibice czarnego sportu w Polsce. Gollob przez 90% wyścigu finałowego we Wrocławiu jechał za Nilsenem, aby ostatecznie wyprzedzić go na samej kresce. Ten wyścig bieg przeszedł do historii żużla. Osoby z otoczenia Golloba mówią, że to właśnie ten wyścig polski mistrz uznaje za najlepszy w swojej karierze. Biorąc pod uwagę to, jak wiele fantastycznych biegów miał, ten z Wrocławia musi robić na nim duże wrażenie. Gollob szedł wówczas po pewne złoto w GP, ale niesamowity pech ciągnący się za nim przez całą karierę znów dał o sobie znać. Skończył "tylko" ze srebrem. Nilsen wie, że w Polsce zna go każdy kibic żużla - Musisz mieć wielkie serce i dać z siebie wszystko, co masz. Wtedy wszystko odczuwałem. Pomogłem Tomaszowi Gollobowi stać się słynnym po pamiętnym wyścigu finałowym we Wrocławiu. Wciąż jednak czekam na pieniądze od niego - żartował zapytany o tę sytuację w programie Łukasza Benza "This is speedway". Choć zwycięstwo uciekło Nilsenowi w ostatniej chwili, umiał zachować się honorowo i nie okazywał złości. Pogodził się z tym, że szybszy cały bieg Gollob po prostu w końcu go wyprzedził. Na podium cieszył się wraz z Polakiem, mimo że od wygranej w zawodach dzieliły go centymetry. Taką postawą zasłużył na sympatię kibiców, którzy po latach Nilsena bardzo dobrze wspominają. Podobnie, jak on przyjazdy do Polski. Pił wódkę z Huszczą Jeszcze w latach 90-tych zbieranie się zawodników po meczach celem wspólnego opijania zwycięstw, okraszone konsumpcją lokalnych specjałów, było normą. Nikt specjalnie uwagi na to nie zwracał, bo też nie przeprowadzano kontroli. Zawodnik był rozliczany z tego, jak prezentuje się na torze, a nie z życia pozasportowego. Nilsen uwielbiał przyjazdy do Polski, bo wiązały się one z szeregiem ciekawych historii. - Ludzie w Polsce są zawsze mili, gdy przyjeżdżam. W hotelu zawsze były bardzo smaczne posiłki. Niejednokrotnie wpadaliśmy do Andrzeja Huszczy i raczyliśmy się wódką oraz coca-colą. To był najlepszy czas w moim życiu - opowiadał we wspomnianym programie. Może na dzisiejsze czasy brzmi to niewiarygodnie, ale kiedyś nie było w tym niczego nadzwyczajnego. Wódka w żużlu była obecna. Nilsen mógł osiągnąć więcej Kontuzja, o której Szwed nie mówił, spowodowała nagły koniec kariery w 2001 roku. Jimmy Nilsen miał wówczas dopiero 35 lat, co jak na żużlowca jest żadnym wiekiem. Na jego koncie były liczne sukcesy, takie jak indywidualne wicemistrzostwo świata z 1998 roku czy brązowy medal w drużynie z 2000. Od wielu lat był żużlowcem ścisłej światowej czołówki. Po upadkach miał problemy z chodzeniem, ale nikomu nawet o tym nie mówił. Stąd jego nagła decyzja o zjechaniu ze sceny była dużym zaskoczeniem. Swój stan zdrowia pod koniec kariery Nilsen opisywał w rozmowie z WP dwa lata temu. - Nigdy nie pozwalałem innym jeźdźcom poznać moich problemów. Nie chciałem pokazywać mojej słabości. Nie byłem w stanie tego znieść. Nadal do dziś nie mogę podnieść rąk ani spać w nocy bez leków. Miałem dwie operacje, jednak wciąż nie jest lepiej - narzekał.