Kamil Hynek, Interia: Pewnie pękał pan z dumy, kiedy Bartosz Zmarzlik odbierał w Toruniu trzeci złoty medal, będąc przy okazji najmłodszym zawodnikiem w historii, który tej sztuki dokonał. Bogusław Nowak, pierwszy trener Bartosza Zmarzlika: Już w trakcie turnieju w Malilli, kiedy Bartek przypieczętował tytuł wzruszenie, ścisnęło mnie za gardło, a oczy się zaszkliły. Nawet nie potrafię tego wytłumaczyć, ale drugie złoto nie wyzwoliło we mnie takich emocji, a jak to pierwsze i trzecie. Reszta stawki Grand Prix nie dorasta Zmarzlikowi do pięt? - Proszę zobaczyć, w jakim fantastycznym stylu zdystansował konkurencję. Bartek jest regularny do bólu, inni się miotają, zaliczają wpadki, "góry", "doliny", a Zmarzlik gnębi ich stabilną i wysoką formę non stop. Zawsze jest w półfinale. Cieszę się, że udało się dołożyć do jego rozwoju jakąś małą cegiełkę. To była potężna cegła, a nie jakaś tam cegiełka. Gdzie jest sufit Zmarzlika? Większość wróży Bartkowi, że zostanie żużlowcem wszech czasów i pobije wszystkie rekordy. - On zdominował cykl, nie ma dla niego granicy nie do złamania. W tej chwili najpoważniejszym rywalem dla Bartosza Zmarzlika jest sam Bartosz Zmarzlik. W obecnej stawce Grand Prix próżno szukać zawodnika, który mógłby w szerszej perspektywie Bartkowi zagrozić, a to jest poniekąd odpowiedź na postawione przez pana pytanie. Bartek podkreśla, że nie spocznie laurach, bo ma jeszcze wiele marzeń do spełnienia. - Motywacji i determinacji mu nie zabraknie. On jest ciągle głodny sukcesów. Istotną rolę w Bartka karierze odgrywa rodzina. - Ten układ z całą familią u boku, w którym wszystko ułożone jest w kosteczkę pasuje mu idealnie. To jest taki trochę biznes rodzinny, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Bartek dobre wychowanie i dyscyplinę wyniósł z domu. To, że tata Paweł senior, mama Dorota, brat Paweł i narzeczona Sandra z synkiem Antosiem są w pobliżu, daje mu poczucie komfortu. Bartek nie musi się o nic martwić, jest w wielu sprawach odciążony. On ma się tylko koncentrować na startach, biegach i zdobywaniu punktów. Brat towarzyszy mu w parku maszyn, tata z mamą bardzo często zajmują miejsce na trybunie. - Dla Bartka wartości rodzinne zawsze miały nadrzędne znaczenie. Łączy ich silna więź, zresztą on to podkreśla na każdym kroku. Bartek docenia fakt, że ma wspaniałych rodziców, na których zawsze może polegać. Sodówka nie miała szans odbić? - To grzeczny, skromny i ułożony chłopak. Nigdy nie szukał rozrywek poza torem. Jak trafił do pana szkółki? - Rodzice zapisali Bartka na miniżużel, jak miał sześć lat. Treningi odbywały się we wtorki i czwartki, a mama z tatą zawsze mu towarzyszyli. Bartek był malutki i drobniutki, czasami bałem się, że za chwilę zdmuchnie go wiatr. Jak wszedł w wyższą trawę, to tylko głowę było widać (śmiech). Na początku, gdy siadał na motocykl, nie dostawał nogami do ziemi. Śmieję się, że już wtedy fruwał. Żywe srebro, które trzeba było go ściągać z maszyny? No tak, najchętniej w ogóle by z niej nie zsiadał. Przy aktualnych cenach paliwa, poszlibyśmy z torbami, jeździł, dopóki bak nie był pusty. Jakim adeptem i uczniem był Zmarzlik? - Pojętnym, zdeterminowanym, zaangażowanym, a przy tym zawziętym i upartym. Umiał słuchać, a ta cecha u młodych ludzi jest na wyginięciu. Dopóki słuchasz masz szansę się rozwijać, iść do przodu. Niektórym wydaje się, że jak raz coś im wyjdzie, to od razu rozumy pozjadane. - Niestety, a to tak nie działa. Bo jak ktoś do ciebie mówi, a ty wiesz lepiej i wali się grochem o ścianę, nic z tego nie będzie W tak młodym wieku raczej ciężko stwierdzić, czy ktoś jest talentem czystej wody, następcą Golloba i materiałem na mistrza świata. - Bartek miał błysk w oku. Żartuję, że urodził się z motocyklem przy łóżku. Tak jak wspominałem o rodzicach, oni nie tylko głaskali małego Bartusia, ale kiedy trzeba było doprowadzali go do porządku, byli wymagający. Bartek lubi wracać do historii, kiedy w Wawrowie wiązaliście motor do drzewa i chałupniczymi metodami trenowaliście technikę. - W Polsce raczej nikt inny czegoś podobnego nie stosował. Każdy, kto przychodził pod moje skrzydła przerabiał ten sznurek. Wymyśliłem sobie, że przytwierdzę linkę do drzewa, albo słupka, obwiążę nią środek kierownicy i w ten sposób zimitujemy siłę odśrodkową, która wytwarza się w trakcie jazdy. Tak ćwiczyliśmy, te najczęściej powielane błędy przez adeptów, przesiadanie się na wejściu w łuk, pracę ciała itp. Na sucho można skorygować wiele detali, wyeliminować mnóstwo nawyków. Prawidłowe ułożenie rąk na kierownicy, operowanie gazem. Tutaj chodzi o to, żeby młody chłopak dodawał go nadgarstkiem, a nie łokciem. Jak pan ogląda mecze ligowe w Polsce, to młodzież ma duże braki w wyszkoleniu? - Zwłaszcza w 2. Lidze zawodnicy nagminnie popełniają te same, podstawowe błędy. Tam jest cała masa niedociągnięć, z których można by stworzyć film pilotażowy, jak nie edukować młodzieży. I to nie dotyczy tylko pierwszoroczniaków. Jeśli na początkowym etapie zawodnik nie pojmie abecadła, potem do końca kariery jest "kaplica". Kiedyś Włodzimierz Szaranowicz powiedział o Adamie Małyszu, że to fenomen socjologiczny. Zmarzlik też już zapracował na status legendy za życia? - Nie ma co do tego wątpliwości. Jest wybitnym sportowcem i basta. Mamy stadion im. Edwarda Jancarza, ale dla Bartka znajdzie się jakiś skwer, albo ulica w Gorzowie, która w przyszłości będzie nosić nazwisko Zmarzlika. Chociaż to i tak mało, bo Bartek już zasłużył na pomnik. Minitor w Wawrowie, gdzie Bartek zdzierał kolana, decyzją gminy ochrzczono z kolei moim imieniem. Chyba się leciutko pospieszono. Pan jest daleki od porównań Zmarzlika z Gollobem i opinii, że uczeń przerósł mistrza? - Te zestawienia i dyskusje nie mają najmniejszego sensu. Inna epoka, inny żużel. Obaj mają ogromne zasługi dla promocji czarnego sportu w Polsce i obaj zdobywali mistrzostwo świata w barwach Gorzowa. Tomek wziął pod swoje opiekuńcze skrzydełka Bartka. Ta zmiana warty przeszła bardzo płynnie. Cechy mistrzowskie Zmarzlik zdradzał jednak już bardzo młodym wieku. - W 2008 roku zorganizowano bodaj pierwsze mistrzostwa Polski na minitorze. Po rundzie zasadniczej ex aequo prowadziliśmy z Częstochową. Zespoły liczyły pięciu zawodników, czterech plus rezerwowy. W mojej drużynie Bartek to był taki żółtodziobek, reszta jego kolegów jeździła już ze dwa - trzy lata. Zrobiłem naradę i do biegu dodatkowego o złoto oddelegowałem Bartka. Dlaczego? - Widziałem jak reaguje, jak jest "nagrzany". Nie pomyliłem się. Zmarzlik wziął na swoje wątłe barki odpowiedzialność na zespół, wygrał i dzięki niemu sięgnęliśmy tytuł. Czyli urodzony zwycięzca. - A przede wszystkim świadomy, że żużel to ciężki kawałek chleba, w którym nie ma drogi na skróty. Siedem lat się "obijaliśmy" na minitorze, a później oddałem go na duży owal. Bartek zrobił też panu wspaniały prezent. Zbierał pan na nowy elektryczny wózek inwalidzki, a Zmarzlik wpłacając pewną kwotę zakończył kwestę. - Bartek ma wielkie serce. Wiele mu zawdzięczam, a ten gest... po prostu się nie spodziewałem. Serdecznie mu jeszcze raz dziękuję.