Szymon Makowski, Interia: Podczas rundy Grand Prix w Warszawie wystąpi pan po raz pierwszy w karierze przed tak ogromną publicznością. Na samą myśl o tym ma pan dreszcze? Szymon Woźniak, żużlowiec ebut.pl Stali Gorzów: Będzie to szczególny dzień w mojej karierze. Nie miałem nigdy okazji startować w Warszawie, ale cieszę się, że kilka lat temu mogłem wyjść przy pełnych trybunach na tor, gdy komentowałem te zawody. Cieszę się, że mam to za sobą. Ktoś kto jeździ na żużlu, to wie o czym mówię. Moja perspektywa podczas wyjazdu na kwalifikacje i zawody będzie już inna. Wiem po prostu, czego się spodziewać Ucieszył się pan, że to nie Warszawa, a Gorican zainauguruje przyszłoroczny cykl? - Przyznam szczerze, że bardzo się cieszyłem, że to Warszawa miała rozpoczynać cykl. Nie mógłbym sobie lepszego debiutu wymarzyć, niż przed taką publicznością na PGE Narodowym. Nie byłoby to wcale głupie, żeby ta pierwsza runda odbyła się w naszej stolicy. Jednak nie marudzę z tego powodu, iż Gorican rozpoczyna cykl. Podchodzę do tego zadaniowo i nie rozpamiętuję takich rzeczy. Realizuję swój plan. Ta wiedza mistrza świata mu pomoże To będzie również pierwszy sprawdzian na czasowym torze. Angaż Grega Hancocka ma właśnie pomóc szczególnie w takich aspektach? - Zdecydowanie. Taki był mój główny zamysł, aby stworzyć sobie komfort posiadania w swoim teamie osoby, która w tym temacie jest po drugiej stronie barykady. Moje doświadczenie w Grand Prix jest bardzo małe, a na torach jednodniowych nie ma go wcale. Dlatego szukałem kogoś, kto mógłby mi w tym aspekcie pomóc i mnie wesprzeć. Padło na Grega, który pod względem ilości rund na tych sztucznych torach prowadzi. Nie mogłem sobie lepszej osoby wymarzyć. Chciałbym uprzedzić, że nie jest to żaden zabieg marketingowy. Nie chciałem wziąć Grega do boxu, aby to ładnie wyglądało, tylko zarówno jedna, jak i druga strona podchodzi do tego tematu pod względem sportowym. Ta współpraca to nie jest podpisany kontrakt na 11 rund Grand Prix, tylko na cały rok współpracy. Ta praca rozpoczęła się już teraz. Bardzo dużo rozmawiamy przez telefon i omawiamy różne tematy logistyczne, organizacyjne i techniczne. W drugiej połowie stycznia lecę do Grega na pierwsze treningi żużlowe. Chcemy spędzić też ze sobą trochę więcej czasu, wspólnie porozmawiać i poznać się lepiej. Traktujemy tę współpracę poważnie, a aspekt PR-owy jest tylko dodatkiem. Pierwszy raz pan odwiedzi Amerykę? - Tak, to będzie mój pierwszy raz. Nie widziałem nigdy powodu, żeby tam lecieć. Nigdy ten wielki świat mnie nie porywał. Jestem człowiekiem lasu, który lubi po prostu ciszę. Las, naturę, w takiej krainie się najlepiej czuję. Nie sądziłem, że mój wylot do Stanów, to będzie jakaś melodia przyszłości. Jak widać życie pisze różne scenariusze. Jeśli mam tam lecieć na camp z 4-krotnym mistrzem świata, to ta moja perspektywa się totalnie zmienia i bardzo się z tego cieszę. Na czym będą polegać te treningi pod okiem Grega? Planuje pan może jeszcze jakieś zawody w Stanach? - Nie ma żadnych pomysłów na zawody. To mają być treningi żużlowe połączone z treningami fizycznymi, bo dalej muszę realizować swój plan przygotowania do sezonu. Jeżeli pogoda pozwoli, to mamy w planach kilka treningów żużlowych. Jeszcze trochę czasu nam zostało do wylotu, więc zobaczymy jakie będą warunki i jaka będzie pogoda. Myślę, że plan będziemy ustalać na bieżąco. Pomysł jest jednak taki, aby już trochę na tym motocyklu żużlowym pojeździć. 30-latek to wieczny underdog Z roku na rok coraz bardziej się pan rozkręca. Według pana ta kariera zmierza w odpowiednim kierunku? - Zawsze można oczekiwać czegoś więcej, ale dawno temu przyjąłem sobie taki model, aby z roku na rok być coraz lepszym sportowcem i żużlowcem. Z jakimiś drobnymi perturbacjami spowodowanymi kontuzją, czy pozasportowymi aspektami, to ten plan udaje mi się realizować. Jeżeli ten plan udaje się zrealizować, to muszę być zadowolony. Idę tą drogą, którą sobie obrałem. Wiadomo, że można się zastanawiać, gdzie moja kariera by była, gdybym na pewnych etapach swojego życia podejmował inne decyzje, ale nie jestem osobą, która rozpamiętuje przeszłość. Jestem zadowolony z tego miejsca, w którym się znalazłem. Mam 30 lat i spełniłem jedno z największych marzeń w swoim życiu. Awansowałem do cyklu mistrzostw świata przez eliminacje i to mnie najbardziej cieszy. Tak jak dziesięć lat temu nikt by się pod tym nie podpisał, że będę mistrzem Polski, tak pięć lat temu nikt by nie pomyślał, że awansuję do Grand Prix. Ja się cieszę, że zawsze jestem stawiany w roli underdoga, bo to mi bardzo pomaga. Bardzo mnie to motywuje. Kogoś może by to denerwowało, że byłby w tym świecie niedoceniany. Ja z tego zrobiłem swoje paliwo, które mnie motywuje. Wszystkim tym osobom, które myślą, że już dalej Szymon Woźniak nie zajdzie, to jestem im bardzo wdzięczny, bo to mnie bardzo motywuje. Wiemy, że ma pan bardzo dobry kontakt z Bartoszem Zmarzlikiem i Martinem Vaculikiem. Oni mają przeogromne doświadczenie w tym cyklu. Rozmawialiście luźno na temat pańskiego debiutu w Grand Prix? - Tak konkretnie na ten temat nie rozmawialiśmy. Myślę, że to byłoby również niestosowne, gdybym teraz podpytywał rywali, co mam zrobić, żeby ich pokonać. Po to się w tym Grand Prix znalazłem, żeby z tymi zawodnikami rywalizować. Oczywiście rozmawialiśmy wielokrotnie z Bartkiem i Martinem na temat moich występów w cyklu. Były to jednak luźne rozmowy, a nie podpytywanie, aby poszukać dróg na skróty. Ja nigdy w swojej karierze dróg na skróty nie szukałem i nie inaczej jest w tym przypadku. Jeśli chodzi o Stal Gorzów, to do waszego klubu dołączył Jakub Miśkowiak. Czy ten transfer pozwoli wam powalczyć o czołowe lokaty? - Nie jestem czarodziejem i nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, z którego potem po sezonie będę rozliczany. Wygląda na to, że pozycja U24 była największym dylematem w naszej drużynie. Jeżeli trener wraz zarządem chciał, żeby nasza drużyna była bardziej kompletna, to wydawało się naturalne wzięcie pod uwagę wymiany na tej pozycji. To się udało i myślę, że Kuba Miśkowiak byłby w czołówce, jeśli chodzi o wzmocnienia w tej formacji. Ja się bardzo cieszę, że Kuba do nas dołączył i jestem przekonany, że on się w naszej drużynie odnajdzie i będzie czuł dużą frajdę z jazdy w naszym klubie. Jeżeli wszystko sportowo zagra tak, jak sobie tego życzymy i tak, jak nas na to stać, to myślę, że ta drużyna naprawdę wygląda na kompletną. Jeszcze rok temu według wielkiej rzeszy ekspertów byliśmy spisywani na walkę o utrzymanie, a wymieniliśmy tylko jedno ogniwo. Teraz widzę, że nagle narracja się zmienia i tutaj jesteśmy typowani do walki o medale. Teraz druga strona musi się uderzyć w pierś i przyznać, w którym momencie czegoś tam nie doszacowała. To zarzucają mu kibice Często pojawiają się komentarze, jakoby pan specjalnie symulował swoje upadki. Jak pan reaguje na takie głosy? - Nie reaguję na te komentarze. Jak się zawodnik nie przewróci, a został sfaulowany i sędzia nie przerywa tego wyścigu oraz nie wyklucza osoby, która faulowała, to o takim zawodniku nie mówi się tak naprawdę wcale. A gdy ktoś się w sytuacji mniej czy bardziej kontaktowej przewróci, no to wtedy jest to poruszane i wtedy bardzo łatwo jest taką łatkę komuś przyczepić. Ja sam miałem wiele takich sytuacji w mojej karierze, kiedy byłem faulowany przez błąd rywala i nie przewracałem się wtedy, kiedy dałem radę utrzymać się na motocyklu. Biegi nie były przerywane i tak naprawdę zostajesz z tym wszystkim sam. Pamiętam, jak jechałem pierwszy raz z dziką kartą w GP w Gorzowie i miałem 7 punktów przed ostatnim wyścigiem. Jechałem na pierwszym miejscu, gdy Patryka Dudka wysadziło w powietrze na koleinie i praktycznie wpadł we mnie. Ja wiem, że on nie zrobił tego specjalnie, ale cudem się z tego wyratowałem i straciłem dwie pozycje. Zamiast 3 punktów, to przywiozłem 1 i nie wszedłem do półfinału. I nikt o tym nie pamięta. Łatwo przypiąć taką łatkę, a dziennikarzom to przychodzi w tych czasach zdecydowanie łatwo. Myślę, że warto byłoby dopracować regulamin i wtedy wiele takich sytuacji by się wyjaśniło. Nie możemy dopuszczać do tego, aby trzeba było się przewrócić, żeby zawodnik, który nas faulował został wykluczony. Ta rzecz w regulaminie powinna być doprecyzowana, a sędziowie powinni w tej sytuacji tą odpowiedzialność brać na siebie. Żużel jest zbyt dynamicznym sportem, żeby w tych sytuacjach nie reagować. A wy jako zawodnicy macie jakikolwiek wpływ na te zmiany regulaminowe? - Nie mamy jakiegokolwiek mechanizmu, dzięki któremu moglibyśmy starać się coś zmienić. Raczej działacze nie za często biorą pod uwagę zdanie zawodników. Nie za często zmiany regulaminowe są rozważane gdzieś na forum z żużlowcami. My możemy tylko czekać na rozwój wydarzeń i nie mamy na to żadnego wpływu. Możemy tylko czekać i mieć nadzieję, że coś się w tej kwestii zmieni, bo wiele jest takich sytuacji, gdzie widzimy, że ktoś jest poszkodowany, ale ze względu na swoje zdrowie nie upada. A to, że nie upada nie oznacza, że nie został sfaulowany. Kiedyś może dojść do sytuacji, gdzie taka błahostka pozbawi kogoś zdrowia. To byłoby w tej sytuacji najgorsze.