Michał Konarski, INTERIA: To prawda, że od przyszłego roku nie będzie pan już dyrektorem SGP? Phil Morris: - Nie. Przez najbliższych kilka sezonów nadal będę pełnił tę funkcję. Nie ma sensu wierzyć we wszystko to, co piszą media. No dobrze, to w takim razie przejdźmy do pana pracy. Chciałbym się dowiedzieć, jak to w ogóle wszystko wygląda od środka. - Muszę przede wszystkim być na stadionie jeden dzień przed rozpoczęciem jakiejkolwiek działalności na torze. Biorę oczywiście udział w spotkaniach z miejscową osobą odpowiedzialną za określone rzeczy przy organizacji zawodów. Sprawdzam także dokumenty, które należy przedłożyć, zanim zawody się rozpoczną. Nadzoruję to, czy wszystkie strefy są odpowiednio przygotowane. Mam tu na myśli park maszyn, same boksy dla zawodników itd. Jeśli trzeba, dokonuję zmian i doprowadzam coś do stanu akceptowalnego i zgodnego z regulaminem FIM. Oczywiście tuż przed najważniejszą częścią, czyli rozpoczęciem rywalizacji, mamy briefing z zawodnikami, sędzią oraz osobą z jury. Dlaczego właściwie zajął pan się czymś takim? Wcześniej był pan zawodnikiem, menedżerem. Ciągnęło do kolejnego wyzwania? - Nigdy w sumie specjalnie o byciu dyrektorem SGP nie marzyłem. W ogóle nie wiedziałem, że można się tam dostać. Oczywiście przeżyć, jakie miałem podczas rywalizacji na torze nie da się bezpośrednio porównać do tych, które towarzyszą mi teraz, ale ten dreszczyk adrenaliny jednak jest jakąś rzeczą wspólną. Gdy tylko skończyłem jeździć, zapytano mnie w brytyjskiej federacji, czy nie chciałbym pozostać przy tym sporcie, tak aby moje doświadczenie zostało wykorzystane. Pracowałem na obozach dla najmłodszych żużlowców, prowadziłem jeden w Cardiff. Jak zostałem dyrektorem cyklu, poczułem się naprawdę wyróżniony. Czy coś zatem w tej pracy pana zaskoczyło? Wielu ludzi z perspektywy telewizji uważa, że doskonale wiedzieliby, co trzeba robić, będąc dyrektorem SGP. - W samej pracy nic za bardzo mnie nie zaskoczyło, bo jednak przy żużlu - choć nie przy GP - jestem od wielu lat. Podczas każdego turnieju dochodzi do wielu nieprzewidzianych sytuacji. Niektóre są dobre, inne złe. Po to jednak się do tego wszystkiego przygotowujemy z dala od kamer, aby show było najlepsze, jak się da. A jakie zatem były najtrudniejsze sytuacje w trakcie pana kariery? Rozdzielanie bijących się zawodników, np. Pedersena z Mastersem? - Dla mnie to akurat nie są jakieś trudne sytuacje. Byłem żużlowcem i doskonale rozumiem, jak to czasem działa. Później człowiek pewnych zachowań żałuje. Najważniejszą dla mnie rzeczą jest to, że czuję zaufanie ze strony władz, zawodników i wszystkich osób przy organizacji turnieju. Sam darzę ich podobnym zaufaniem. Tylko raz zdarzyło mi się podjąć jakąś decyzję bez stuprocentowej zgody wszystkich, ale ostatecznie okazała się ona słuszna. To co pan najbardziej lubi w tej pracy? - Bycie częścią środowiska żużlowego to kawał mojego życia. Kocham tę całą rodzinę speedwaya. Sport jest piękny i zasługuje na to, by oglądało go jak najwięcej ludzi. Praca na tak wysokim poziomie rozgrywkowym to dla mnie wielkie osiągnięcie. Uwielbiam to wszystko i jeśli mam być szczery, nadal odczuwam mały stres tuż przed pierwszym biegiem, tak samo jak było to w trakcie kariery zawodniczej. Jest pan dyrektorem, a często zajmuje się pomaganiem przy torze, rozkładaniem plandek i tego typu rzeczami. Teoretycznie nie musiałby pan, bo od tego są inni. Dyrektor rąk nie musi brudzić. Pan jednak jest chyba takim człowiekiem, który lubi mieć to pod kontrolą, prawda? - Prowadzę swoją firmę i wiem, że nie poprosiłbym nikogo o zrobienie czegoś, na co dana osoba nie jest przygotowana. Wiele spraw wymaga pomocy, zarządzania i pokierowania. Przykładowo w Lublinie nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z zakładaniem i ściąganiem plandek, więc pomogłem im i dzięki temu wszystko poszło sprawniej. Wszystko co robię jest po to, aby wydarzenie było jak najbardziej atrakcyjne. Sam pan wie, że przekaz telewizyjny bywa czasem niesprawiedliwy i część polskich kibiców ma o panu mało pozytywne zdanie. Spotkały pana w związku z tym jakieś nieprzyjemne sytuacje? - Na całym świecie kibice mają opinie na temat władz, zawodników i dyrektorów. Dopóki są one merytoryczne i konstruktywne, nie mam z nimi żadnego problemu. Płacą, żeby wejść na stadion, mają swoje oczekiwania, więc nic nam do tego. Jeden pochwali, drugi skrytykuje. Akurat w Polsce atmosfera jest zawsze świetna. - Na koniec chciałbym dodać, że czuję wielką satysfakcję z tytułu kontynuowania mojej misji w SGP, tym razem już z Discovery. Już w Toruniu widzieliśmy, że zapowiada nam się coś niezwykłego w przyszłym roku. Fani będą się czuli, jak na spektaklu. Przeniesiemy to wszystko na inny poziom. Dziękuję wszystkim za zaufanie i liczę na to, że wkrótce znów się zobaczymy.