W ostatnich dniach polskie środowisko żużlowe znalazło sobie nowy powód do kłótni - dziką kartę dla Gleba Czugunowa na Grand Prix we Wrocławiu. Organizatorzy turnieju - choć mają już trzech zawodników Sparty w stałej stawce cyklu, a bilety sprzedały się na pniu - wciągnęli na listę startową zawodnika, który w ostatnich miesiącach zmaga się z naprawdę kiepską formą. Wielu kibicom, szczególnie tym z innych miast, nie przypadło to do gustu. Na zachodzie sobie poradzili? Wydawałoby się, że nasi odpowiednicy z Wielkiej Brytanii zabezpieczyli się przed podobnymi aferami. Na Wyspach co roku odbywa się tylko jedna runda Grand Prix, jest ona organizowana na Millenium Stadium w Cardiff, a dziką kartę na nią otrzymuje ten zawodnik, który wcześniej zapewni sobie tytuł indywidualnego mistrza kraju. Proste jak jazda w kółko. Żadnej polityki i kontrowersji, przynajmniej jak dotychczas. Podczas tegorocznego finału brytyjskiego czempionatu, nad stadionem w Manchesterze lunął rzęsisty deszcz. Zawody musiały zostać przerwane po trzech seriach. Na prowadzeniu znajdowało się trzech zawodników posiadających w dorobku 8 punktów: Daniel Bewley, młodziutki Tom Brennan oraz legendarny Chris Harris, triumfator turnieju w Cardiff sprzed 15 lat. Pandemia pokrzyżowała mu plany Z uwagi na to, że tor przestał nadawać się do jazdy, Brytyjczycy stanęli przed bardzo trudnym zadaniem. Kogo wysłać do Cardiff? Nieopierzonego Brennana czy starego wygę Harrisa? Bewley i tak jest już bowiem stałym uczestnikiem cyklu. Z problemem poradzono sobie w najdziwniejszy możliwy sposób. Dziką kartę otrzymał Adam Ellis, mistrz sprzed roku, który w tegorocznym turnieju zdołał uciułać zaledwie 2 punkty. Kibice byli oburzeni. Zdążyli już nastawić się na kolejną okazję do obejrzenia w cyklu "Bombera". Powód takiej decyzji był prosty. Tegoroczny turniej o mistrzostwo Wielkiej Brytanii zostanie powtórzony, a nagroda przeszła na triumfatora sprzed roku, który swojego prawa do występu w Cardiiff nie mógł zrealizować ze względu na pandemię COVID-19. Trudno raczej spodziewać się po nim walki o wejście do finału, lecz może on zachwycić kibiców w inny sposób. Ot, choćby przywdziewając kowbojski kombinezon a’la Adam Skórnicki, który miał na sobie w Manchesterze.