Emil Sajfutdinow (mistrz świata w parach, medalista Grand Prix) po sezonie 2021 podjął decyzję o opuszczeniu Fogo Unii Leszno i przenosinach do eWinner Apatora Toruń. Teraz ma problem, bo Unia nie zapłaciła mu 650 tysięcy złotych za zdobyte na torze punkty. Oficjalnie Emil mówi: rozmowy trwają. W kuluarach słychać jednak, że to są trudne negocjacje, że Unia nie chce zapłacić, bo ma do zawodnika pretensje za słabszą jazdę w tym roku. Sajfutdinow ma deja vu Żużlowiec musi mieć deja vu. Seidem lat temu znalazł się w identycznej sytuacji. Z tą różnicą, że wtedy kasy nie chciał mu zapłacić Włókniarz Częstochowa, że chodziło o milion złotych i o 123 punkty. Teraz ma do rozliczenia 124. Tamta sprawa z Włókniarzem kosztowała Emila wiele. Zgadzał się na odroczenia spłaty, podpisał nawet porozumienie z klubem, zgadzając się na rozłożenie płatności na raty, bo prezes klubu miał się w jego obecności rozpłakać, mówiąc, że jak tego nie zrobi, to trzeba będzie zamknąć klub. Ostatecznie tamten Włókniarz zbankrutował i został wyrzucony z ligi, a Sajfutdinow nie odzyskał ogromnej kasy i na trzy lata pożegnał się z Grand Prix. Nie miał pieniędzy na inwestycje w sprzęt. W GP trzeba wydać nawet i pół miliona na sezon, a zarabia się grosze. Tymczasem w budżecie żużlowca była wielka dziura, której nie mógł ot tak nagle załatać. Kibice Włókniarza chcieli rzucać w niego groszówkami Rozwód z Włókniarzem był bolesny także z tego względu, że klub zrobił mu antyreklamę. Choć on poszedł im na rękę, to działacze tak poprowadzili narrację, że stał się czarną owcą, a kibice zaczęli wygrażać na forach, że jak przyjdzie z Apatorem, to będą w niego rzucać groszkówkami. Sajfutdinow był w szoku, bo właściciel mówił mu, że lubii jego nację. - Rosjanie, to zajebi.. naród - miał powtarzać, ale finalnie o tym zapomniał. Spór z Unią jeszcze nie wszedł w tę fazę, ale kto wie, jak to się wszystko skończy. Jeśli założymy, że Sajfutdinow ma w sporze z Unią sto procent racji (klub nie komentuje sprawy), to bynajmniej nie oznacza to, że szybko dostanie swoje pieniądze. Za czasów Włókniarza było tak, że klub odpowiadał w 100 procentach za podpisany kontrakt. Gdy okazało się, że jest niewypłacalny, to zabrano mu licencję za długi. Teraz Unii nic nie grozi, bo są tzw. regulaminy finansowe. Żużlowe kluby znalazły lukę w regulaminie finansowym W myśl regulaminu zawodnik może zarobić maksymalnie 250 tysięcy złotych za podpis i 3 tysiące za punkt. Przy 200 punktach (taką prognozę zakłada się dla kontraktów z gwiazdami) czołowy żużlowiec może legalnie zarobić 850 tysięcy złotych. Wiadomo jednak, że płace są większe, że najlepsi mają umowy od 1,5 miliona wzwyż. Kluby obchodzą regulamin, dokładając do kontraktu tzw. umowy sponsorskie. Proces licencyjny ich jednak nie obejmuje. PZM i Ekstraliga sprawdzają wyłącznie to, czy klub rozliczył się z tego, co ma w regulaminie. Jeśli ma dług wynikający z umowy sponsorskiej, to żużlowych władz, to nie obchodzi. Te kontrakty zawodnicy podpisują na własne ryzyko. Unia w myśl przepisów PZM nie ma ani złotówki zadłużenia. Sajfutdinow, jeśli nie załatwi sprawy po dobroci, będzie musiał iść do sądu. Może wziąć przykład z Mateusza Szczepaniaka, który w sezonie 2019 startował w OK Bedmet Kolejarzu Opole, a po zakończeniu rozgrywek też podniósł temat zaległości. W tym roku dostał wyrok, a mniej więcej miesiąc temu nasłał na klub komornika. W tle sprawy Sajfutdinowa jest spór z UOKiK. Urząd sprawdza, czyli limity wynagrodzeń obowiązujące w dyscyplinie nie są efektem zmowy cenowej. Poza tym UOKiK chce zbadać, czy ubiegłoroczna obniżka kontraktów była legalna. Przypomnijmy, że to właśnie tamta obniżka z 2020 roku (kluby uzasadniały ją koronawirusem i związanymi z tym problemami) dała początek sporu Sajfutdinowa z Unią. On poczuł się urażony obcięciem zarobków, zwłaszcza że potem klub dostał olbrzymie pieniądze z tarczy antykryzysowej.