Kamil Hynek, Interia: Jak smakowało zwycięstwo w Gorzowie (46:44)? Jacek Ziółkowski, menedżer Motoru Lublin: Wyśmienicie, wyjątkowo, super. Brakuje przymiotników, żeby opisać nasze nastroje po ostatnim wyścigu. Motor wygrał trzy razy w historii na stadionie im. Edwarda Jancarza, a ja za każdym razem miałem przyjemność być częścią tego zespołu. Istnieje życie bez Grigorija Łaguty. - Nie płaczemy po Griszy. Rosjan usunięto, taki jest regulamin i musimy się do niego dostosować. Mikkel Michelsen vs. Bartosz Zmarzlik 3:0. Duńczyk mógł wpędzić w kompleksy polskiego dwukrotnego mistrza świata. - Ograć Bartka chociaż raz w jego królestwie, to karkołomne zadanie, ale pokazać mu plecy trzykrotnie? Takie historie można opowiadać na starość dzieciom (śmiech). Nie zdarza się to często. A tak na serio, Mikkelowi wychodziło w piątek prawie wszystko. Wisienką na torcie był powtórzony bieg piętnasty, w którym Duńczyk wszedł między parę gospodarzy. Z 1:5 zrobiło się 3:3, a potem nasz żużlowiec umiejętnie bronił się przed wściekłymi atakami Zmarzlika. Może Michelsena uskrzydliła ta kapitańska opaska przejęta od zdyskwalifikowanego Łaguty? Czytałem opinie, że facet o tak wybuchowym temperamencie nie powinien pełnić takiej funkcji. Wiem, że to dopiero pierwszy mecz, inauguracja sezonu, ale Duńczyk tym znakomitym występem zamknął trochę usta krytykom. - Kiedy go ściągaliśmy dochodziły do mnie różne słuchy z innych klubów, że Mikkel nie jest najłatwiejszym zawodnikiem do prowadzenia. Wręcz ostrzegano mnie przed nim, żebym przygotował się na "przeboje" z Duńczykiem. Ale u nas ci zawodnicy jakoś potulnieją. Przyklejono mu łatkę narwańca. - Powiem panu szczerze, że bardziej obawiałem, gdy trzy lata temu przychodził do nas Matej Zagar. Miałem go w Rzeszowie, dlatego wiedziałem, czego się ewentualnie spodziewać. Ale Słoweniec też się świetnie wkomponował. W meczu z Moje Bermudy Stalą zacięliście się w środkowej fazie zawodów. Prowadziliście nawet sześcioma punktami i daliście się szybko dojść. - Bardzo namieszał nam... defekt Zmarzlika. Jeśli ktoś potrafi liczyć, od razu zauważy, że my na awarii sprzętu Bartka nie zyskaliśmy, tylko straciliśmy. Ot, taki paradoks. Jak to? - Wydaje się to nielogiczne, ale jednak tak było. Policzmy na szybko. Wygraliśmy wyścig 5-1. Potem od razu poszła rezerwa taktyczna. Bartkowiak ze Zmarzlikiem odbili nasze podwójne zwycięstwo i wyszliśmy na zero. Teraz wyobraźmy sobie, że Bartek nie ma defektu. To było wyjście z ostatniego łuku. Triumfowalibyśmy tylko 4-2, zamiast sześciu, byłby cztery "oczka" zapasu, a to zablokowałoby wypuszczenie w ósmym wyścigu Bartkowiaka. Musiałby jechać drugi słabszy junior, a wtedy pewnie wywalczylibyśmy minimum remis więc bylibyśmy na minimalnym plusie. Tak to mieliśmy rozpisane z Maćkiem Kuciapą. Ile biegów w przód stara się pan przewidywać? - Jeśli chodzi o ten wyścig ósmy, to był rozbity przez nas na czynniki pierwsze już przed spotkaniem. Chcieliśmy oszczędzić na końcówkę Dominika Kuberę i celowaliśmy w desygnowanie juniora. Czuliśmy, że Dominik może nam się przydać. A plany niestety mają to do siebie, że lubią wziąć w łeb. Po wykluczeniu Jarka Hampela w ostatnim biegu mocniej zabiło panu serce? Ważyły się przecież losy potyczki. - Zdarza się, na szczęście nie straciliśmy zimnej krwi. W kuchni meczu w magazynie PGE Ekstraligi jest ujęcie jak uspokaja pan wyraźnie zirytowanego decyzją arbitra Hampela. Pełni pan w zespole Motoru rolę takiego "nerwosolu"? - A co miałem robić? Kląć, rzucać programem, drzeć się w niebogłosy? Stało się, czasu i tak bym nie cofnął. Nie mam pretensji do sędziego, ruch Jarka pod taśmą był minimalny, kilkucentymetrowy, a regulamin jest jasny. Drugie ostrzeżenie skutkowało wykluczeniem. Na Hampela także nie jestem zły. Nie zrobił tego specjalnie. Maksyma Drabik w czternastym biegu, to również była skrzętnie zaplanowana akcja? - W sumie, to nie było innego wyjścia. Mamy tylko czterech seniorów i dwóch juniorów. Nasze pole manewru jest dość wąskie. Były dwie opcje. Albo Maksym, albo Cierniak. Żeby móc wstawić Mateusza musiałbym wcześniej podać w obsadzie biegów nominowanych Drabika. I teraz proszę sobie uplastycznić, co by były gdyby np. nasz młodzieżowiec wpakował się w taśmę. Maks nie mógłby już wrócić na tor. A tak ciągle trzymałem Cierniaka na czarną godzinę, gdyby Drabik "wywinął" jakiś numer. W przekroju całych zawodów Maks rozkręcał się. Na początku jakby zżerał go stres, albo trema w związku z powrotem pod długiej przerwie. - W trzecim swoim starcie Maks jechał czwarty, ale widać było, że coś znalazł. Rozbujał się po szerokiej, zbudował fajną prędkość, ale musiał nagle zamknąć gaz, żeby nie staranować kolegi. Wyścig punktowo do kosza, ale dający szerszą perspektywę. To było takie zero z gwiazdką. Potem zdobył dwa punkty, a na koniec dołożył bezcenną trójkę. Proszę też zwrócić uwagę, że my na piętnaście biegów, zanotowaliśmy zaledwie trzy zera. To świetny wynik. Zgodzi się pan, że po wyrzuceniu Rosjan z ligi, przepis o ZZ spadł wam z nieba? Rozważano wprowadzenie gościa, ale moim zdaniem byłoby z nim więcej zamieszania niż pożytku, a na pewno zwiększyłoby się pole do kombinacji. I nie mówię tego, bo chce się panu podlizać. - Gość wypaczyłby rywalizację. Nie chciałem nawet o nim słyszeć. Każdy pamięta jak to się odbywało dwa sezony temu. Zaczęliśmy zbliżać się do niebezpiecznej granicy absurdu i nie bójmy się słów, za przeproszeniem, to było jawne oszustwo. Zawodnicy występowali na zmianę w dwóch klubach, dochodziło nawet do sytuacji, że chłopak jechał w dwóch zawodach jednego dnia. eWinner Apator, który był wtedy na zapleczu PGE Ekstraligi obsadzał pół drużyn w elicie i rozdawał najważniejsze karty. Odprawiliście z kwitkiem jednego z faworytów - Moje Bermudy Stal Gorzów, teraz w świąteczny weekend przyjeżdża podrażniony dość niespodziewaną porażką z Fogo Unią Leszno zespół z Częstochowy - Zapowiada się strasznie ciężki mecz. Włókniarz wpadnie podwójnie zmotywowany. Przegrana przed własną publicznością wyzwala jeszcze większą złość i chęć błyskawicznego zmazania plamy . Poza tym częstochowianie świetnie się u nas czują. Dla Lublina spotkania z Włókniarzem, to trochę droga przez mękę. W trzech meczach, które odjechaliśmy po naszym powrocie w szeregi ekstraligowców, Motor zapisał remis, wysoką porażkę i dopiero w zeszłym roku udało się minimalnie zwyciężyć. Spoglądacie nerwowo w niebo? To już niepisana tradycja, że u progu sezonu, gdy zbliża się runda w Lublinie, pachnie deszczem. - Przeglądam mapy pogodowe na bieżąco i prognozy nie są optymistyczne. Ale wyznaję taką zasadę, że nie martwię się rzeczami, na które nie mam wpływu. Szamanem też nie jestem, deszczu i chmur nie rozgonię Jest taka stara, góralska prawda. - Albo będzie dysc, albo będzie świecić słońce (śmiech). W pierwszej serii gospodarze, którzy rozłożyli plandekę wpadli w tarapaty. Własny tor nie był ich atutem. Do Częstochowy płachta nawet nie zdążyła dojechać. - Aura o tej porze roku jest loteryjna. Wszyscy siedzimy na tym samym wózku. My podobnie jak Częstochowa, także czekamy na swoją plandekę. Ale w obliczu tego, co dzieje się na Ukrainie, że nią jeszcze nie dysponujemy, to akurat najmniejszy problem.