Maciej Janowski to ciekawy przypadek. Od lat należy do ścisłej światowej czołówki. Każdy szanujący się ekspert wymienia go na równi z najlepszymi - Bartoszem Zmarzlikiem, Leonem Madsenem czy Taiem Woffindenem. W przeciwieństwie do nich, wrocławianin nie ma jeszcze na koncie choćby jednego medalu indywidualnych mistrzostw świata. Czterokrotnie plasował się na czwartej pozycji w klasyfikacji generalnej. Z taką powtarzalnością nie można mówić o pechu! Janowski żyje według określonego cyklu. Zaczyna każdy sezon z wysokiego C, a później stopniowo obniża loty. No, przynajmniej w Grand Prix. W PGE Ekstralidze solidnie sprawuje się zazwyczaj przez cały sezon. Wielu jego sympatyków sądziło z początku, że to kwestia słabszej głowy i braku doświadczenia. Obiecujący Maciek zdążył już jednak przeistoczyć się w 31-letniego Macieja, a gablota jak stała pusta, tak dalej stoi. Janowski może wypaść! Tym razem jest nawet gorzej niż zazwyczaj. W inauguracyjnym turnieju w Gorican Polak zajął co prawda drugie miejsce, ale później jego forma zaczęła pikować jeszcze szybciej niż zawsze. Dziś, na dwie rundy przed rozstrzygnięciem rywalizacji, nie zastanawiamy się już czy Janowskiemu uda się wskoczyć na podium. Martwimy się o jego dalszy byt w cyklu. Dwa punkty przewagi nad Woffindenem (i tyle samo nad ósmym Lindgrenem) to przewaga praktycznie żadna. Polak musi czym prędzej ją powiększyć. Szansa na to nadejdzie już w sobotę. Cykl wjeżdża do malutkiej Malilli, na najsłynniejszy chyba tor żużlowy w Szwecji. Polak dobrze zna jego kąty. Od blisko 7 lat reprezentuje barwy miejscowej Dackarny. Jeśli nie tam, to już chyba nigdzie. Podczas turnieju we Wrocławiu Janowski udowodnił, że nawet w słabszym okresie wciąż potrafi wykorzystywać atut własnego toru. Wówczas zawiodła go głowa w finałowym wyścigu, tym razem nie powinien pozwolić sobie na tego typu wpadki. Jego wypadnięcie z cyklu staje się coraz to bardziej realnym zagrożeniem. Jeśli triumf w mistrzostwach Europy SEC - a co za tym idzie przepustka do przyszłorocznej Grand Prix - trafi w ręce Janusza Kołodzieja, to wrocławianin będzie miał mikroskopijne szanse nawet na otrzymanie dzikiej karty.