Partner merytoryczny: Eleven Sports

Ostatnia szansa na wielką kasę. Polska gwiazda na cenzurowanym

To już ostatnia szansa Przemysława Pawlickiego. Gdyby nie NovyHotel Falubaz, najprawdopodobniej nie ujrzelibyśmy go w PGE Ekstralidze. Polak wysyłał oferty pierwszoligowym klubom, ale nikt nie chciał przystać na jego warunki. Zielonogórzanie po transferze Leona Madsena nie mają zamiaru się zatrzymywać, co dla Pawlickiego oznacza jedno. Jeśli nie poprawi swoich notowań, to już nikt mu nie zaufa. W niższej klasie rozgrywkowej jego kontrakt może być nawet o połowę mniejszy.

Przemysław Pawlicki w parku maszyn
Przemysław Pawlicki w parku maszyn/Łukasz Trzeszczkowski/Zdjęcia Łukasz Trzeszczkowski

 Piotr Protasiewicz, dyrektor sportowy NovyHotel Falubazu jesienią 2022 roku dokonał transakcji łączonej. Ściągnął Przemysława Pawlickiego z myślą o awansie oraz odbudowania samego zawodnika. Powrót do elity nie był jednak wymarzony. Przed 33-latkiem ostatni dzwonek.

Był już na wylocie, dostał ostatnią szansę

W gruncie rzeczy, jeśli Pawlicki przełożyłby swoją dyspozycję z meczów wyjazdowych na domowe spotkania, nikt nie rozważałby jego zwolnienia. Gdyby nie kontuzja Taia Woffindena, 33-latka nie byłoby już w Zielonej Górze i prawdopodobnie w PGE Ekstralidze. Ostatnią deską ratunku byłby tylko i wyłącznie INNPRO ROW Rybnik, który niespodziewanie awansował i dopiero wtedy zaczął budowanie składu.

Polak z Falubazem dogadał się na około 800 tysięcy złotych za podpis i 8 tysięcy złotych za punkt. Inkasując podobne zdobycze, co w minionym sezonie, jest w stanie zarobić prawie 2 miliony. Jednak to nie zadowoli działaczy, którzy po wielkim transferze Leona Madsena nie mają zamiaru się zatrzymywać. Na gorącym krześle siedzi właśnie on i Rasmus Jensen.

Groźna sytuacja w meczu Plusligi! Siatkarz przeskoczył... ławkę. WIDEO/Polsat Sport/Polsat Sport

Poważne zarzuty, oto przyczyny słabej postawy

W przypadku Pawlickiego zawsze mówiło się o braku stabilności sprzętowej, co negatywnie wpływało na jego dyspozycję. Często przerzucał tony sprzętu, szukał winy przede wszystkim w silnikach, a nie w sobie. W tym roku także po niemrawym początku porzucił jednostki Michała Marmuszewskiego na rzecz Petera Johnsa. Brytyjczyk wrócił do żywych i tym razem zmiana wyszła na dobre.

Zaraz po kwestii sprzętowej na tapet trzeba rzucić gorącą głowę i zachowanie na torze. Wszyscy dobrze wiedzą, jakie możliwości ma były wicemistrz Polski. On też o tym wie, więc spala się psychicznie, a w wyścigach często podejmuje chaotyczne i impulsywne decyzje. Nieraz w ten sposób stracił wiele punktów nawet na rzecz remisu bądź zwycięstwa drużyny.

Upadał na zawołanie, nici z milionów

Na domiar złego znów przylgnęła do niego łatka symulowania upadków, zresztą podobnie jak do brata Piotra. Obaj już od pierwszej kolejki dali o sobie w ten sposób znać. Nawet Krzysztof Cegielski, były żużlowiec, a obecnie ekspert, żartował sobie, że mecze Falubazu będą w tym roku bardzo interesujące. I miał rację, może nie zawsze pod względem sportowym, ale działo się.

To wszystko sprawia, że trudno będzie komukolwiek uwierzyć w Pawlickiego. Jeśli nawet Falubaz odpuści przedłużenie z nim kontraktu, gdzie przecież sporą sympatią darzy go Protasiewicz, będzie to znamienne. Więcej razy nikt już się nie nabierze, wychowanek Unii Leszno może na stałe ugrzęznąć na zapleczu. Tam wygrywał prawie z każdym, miał spokojną głowę i wysokie zarobki.

Pytanie, jak będzie w przyszłości, bo już teraz większość klubów z Metalkas 2. Ekstraligi nie zgodziła się na jego warunki. Wiele wskazuje na to, że jego gaża w niższej klasie rozgrywkowej może spaść nawet o połowę.

Przemysław Pawlicki grzeje motocykl/Łukasz Trzeszczkowski/Zdjęcia Łukasz Trzeszczkowski
Zamyślony Przemysław Pawlicki./Łukasz Trzeszczkowski/Zdjęcia Łukasz Trzeszczkowski
Jarosław Hampel i Przemysław Pawlicki/Łukasz Trzeszczkowski/Zdjęcia Łukasz Trzeszczkowski
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem