Organizatorzy rundy Grand Prix w Warszawie oburzeni nową ofertą promotora cyklu Grand Prix. Podwyżka opłaty licencyjnej o ponad 20 procent może doprowadzić do tego, że runda, która jest ozdobą cyklu, zniknie z mapy. Zawody, które średnio ogląda 50 tysięcy widzów, przejdą do historii. W rozwoju żużla to nie pomoże. Dziwny przypadek Polaka, aż trudno uwierzyć. Krążą różne teorie Budżet na Grand Prix już rok temu ledwo się spinał PZM i Ekstraliga Żużlowa nie zamierzają jednak robić imprezy jeśli promotor będzie się upierał przy podwyżce. Już w poprzednich latach budżet na Grand Prix na PGE Narodowym ledwo się spinał. Koszty w przypadku takiej imprezy są ogromne. Za sztuczny tor, którego usypanie kiedyś kosztowało milion złotych, teraz trzeba zapłacić około 1,7 miliona złotych. Do tego dochodzi koszt wynajęcia obiektu na prawie 12 dni, co kosztuje 2 miliony złotych. Kolejnym wydatkiem jest obsługa imprezy. Trzeba przywieźć do stolicy ludzi z innych części Polski, bo w Warszawie nie ma klubu żużlowego i osób, które mogłyby coś takiego zrobić. Do tego dochodzi catering, obsługa VIP i to daje 1,8 po stronie wydatków. Rachunek na 8 milionów, to może być o wiele za dużo Już teraz, przy opłacie licencyjnej pół miliona euro (2,1 miliona w przeliczeniu na złotówki) organizacja GP w Warszawie kosztuje 7,5 miliona. Jak opłata zostanie podniesiona do 2,8 miliona złotych, to koszty przekroczą barierę 8 milionów. PZM i Ekstraliga już teraz z trudem zbierały pieniądze. Podwyżka może się okazać tematem nie do przeskoczenia. Osobnym tematem jest zniechęcenie do projektu. Narzeka się na brak pomocy ze strony promotora w sprzedaży biletów. Nie ma też po polskiej stronie takiego przeświadczenia, że sprzedający licencję traktuje Warszawę priorytetowo, choć powinien. W końcu nie ma drugiej takiej rundy w kalendarzu. Jest turniej w Cardiff na Millenium Stadium, ale tam trybuny wypełniają się najwyżej w połowie. To jest runda, którą promotor organizuje sam. Ostatnia szansa dla Polaka, ostatnia szansa dla Zmarzlika Dotąd odbyło się siedem rund GP na PGE Narodowym. Polacy stawali na podium, ale dotąd żaden z nich nie wygrał. Wiele wskazuje na to, że planowane na 11 maja zawody, to ostatnia szansa dla Biało-Czerwonych. Przede wszystkim dla Bartosza Zmarzlika, który w tym roku walczy o piąty tytuł mistrza świata. Po inauguracji sezonu Zmarzlik jest czwarty. Na zalanym wodą torze w Gorican Polak pogubił się w najważniejszym momencie (na starcie zamknął go Jack Holder, a na wyjściu z pierwszego łuku Zmarzlik wpadł dodatkowo w dziurę) i w Warszawie będzie chciał pokazać, że to był wypadek przy pracy. Były trener nie zostawił na nich suchej nitki. Stawia poważne zarzuty