Piotr Protasiewicz jest dziś nie tyle żywym pomnikiem czarnego sportu, co mostem łączącym żużlowe pokolenia. Podczas swojej kariery rywalizował zarówno z Tomaszem Gollobem, jak i Bartoszem Zmarzlikiem. W debiutanckim meczu miał za partnera z drużyny Sławomira Dudka, a w ostatnich latach dzielił już szatnię Falubazu z jego synem - Patrykiem. Nadchodzący sezon będzie dla niego pierwszym spędzonym poza najwyższą klasą rozgrywkową. Na zapleczu PGE Ekstraligi będzie jedynym zawodnikiem urodzonym w latach siedemdziesiątych. Drugi pod względem wieku Niels Kristian Iversen jest młodszy od zielonogórzanina o całe siedem lat. Mimo zaawansowanego wieku, Protasiewicz wciąż potrafi pokazać miejsce w szeregu przedstawicielom ścisłej światowej czołówki. W minionym sezonie przywiózł za swoimi plecami choćby Jasona Doyle’a czy Emila Sajfutdinowa. Rozgrywki PGE Ekstraligi zakończył z przyzwoitą średnią 1,591 punktu na wyścig. W porównaniu do statystyk osiąganych przez kapitana Falubazu jeszcze na początku minionej dekady jest to co prawda wynik dość mizerny, jednak w zestawieniu z jego poważną metryką budzi wręcz podziw. Nikt w środowisku nie ma większych wątpliwości, że w niższej lidze 47-latek będzie jedną z najbardziej wyróżniających się postaci. Piotr Protasiewicz - "Ten drugi po Gollobie" W początkowych latach jego kariery kibice mimowolnie spoglądali na rozwój utalentowanego zielonogórzanina przez pryzmat starszego o 4 lata Tomasza Golloba. "Czy będzie tak samo dobry?" "Może nawet lepszy?" "Dajcie spokój, taki Gollob trafia się raz na sto lat!" Jeśli dziś za najlepszy model szkolenia młodzieży uważa się "wychowanie bezstresowe", to pierwsze sezony Protasiewicza powinny znaleźć się w podręcznikach psychologii sportu jako doskonały przykład negatywny. Budowane wokół niego napięcie osiągnęło krytyczny poziom w 1997 roku, gdy 22-letni Protasiewicz podpisał kontrakt z Polonią Bydgoszcz. Powiedzieć wówczas o niej, że była klubem Tomasza Golloba, to jak określić tego późniejszego mistrza świata "niezłym żużlowcem" - zdecydowanie za mało. Najlepszy w historii wychowanek był oczkiem w głowie całego miasta. Część bydgoskiego środowiska potraktowała Protasiewicza jak intruza. Huczało od plotek, jakoby młody żużlowiec nie mógł dogadać się z klanem Gollobów - Tomaszem, Jackiem, a przede wszystkim ich ojcem, Władysławem. Choć wraz z jego synami współtworzył najlepszy etap w historii klubu, to za kulisami aż wrzało od nadmiaru ambicji. Po latach Protasiewicz wspomniał ten okres na charytatywnym turnieju piłkarskim, zorganizowanym po kontuzji Golloba odniesionej na torze motocrossowym. - Przez całą karierę Tomek w jakiś sposób łączył się ze mną. Byłem nakręcony, żeby z nim zwyciężać i z reguły mi się to nie udawało. Nie kibicowałem mu, bo napsuł mi sporo zdrowia. Dostarczył wielu łez i nerwów. Po wielu latach udało mi się to docenić. Nawet moja żona, która kazała mi pozdrowić Tomka, przytaczała niedawno pewną historię: "Wiesz, ten Tomek przeszkadzał nam w domu. Przychodziłeś zazwyczaj wkurzony, że to znowu on wygrał. Teraz jednak widzę, że to była dla Ciebie największa radość, kiedy na dwadzieścia prób udawało ci się z nim ze dwa razy wygrać" - zdradził. - Za to właśnie chciałbym podziękować Tomkowi. Nie za medale, nie za sukcesy, tylko okazję do oglądania jego poczynań. Za możliwość podziwiania jego kunsztu. Bo do dzisiaj nie doczekaliśmy się zawodnika, który potrafiłby powtórzyć na motocyklu, tego wszystkiego, co wyprawiał Tomek. Teraz wiem, że byłem największym szczęściarzem. Z nim i z Jackiem napisaliśmy złotą historię bydgoskiego klubu. Oczywiście jego osiągnięcia są poza jakimkolwiek zasięgiem, ale cieszę się, że mogłem dołożyć jakąś swoją cegiełkę. Tego nikt mi nie zabierze - dodawał. Żużel nie może go stracić Nastoletniego czy dwudziestokilkuletniego Protasiewicza łączy z dzisiejszym kapitanem Falubazu niemal wyłącznie nazwisko. Wraz z biegiem czasu zyskał sporo ogłady, utemperował swoje emocje, nabrał mądrości zarówno życiowej, jak i każdej innej (nawet tej certyfikowanej, może wszak pochwalić się tytułem magistra). Stał się prawdziwym wzorem do naśladowania dla młodych żużlowców. 22 stycznia 2022 roku swe czterdzieste siódme urodziny świętuje również inna, doskonale znana w żużlowym środowisku postać. Mowa o Mariuszu Staszewskim - byłym zawodniku, a dziś szkoleniowcu Arged Malesy Ostrów Wielkopolski. Przyszedł na świat tego samego dnia, co Piotr Protasiewicz i również zdarł wiele opon na torach całego świata. Choć jako żużlowiec osiągnął znacznie mniej sukcesów niż zielonogórzanin, a karierę zawodniczą zakończył już 6 lat temu, to wciąż ma ogromny wkład w rozwój dyscypliny. Prowadzona przez niego drużyna awansowała właśnie do PGE Ekstraligi, a za jej największy atut uznaje się świetnych młodzieżowców - Jakuba Krawczyka, Kacpra Grzelaka, Jakuba Pocztę i przede wszystkim Sebastiana Szostaka. Nad rozwojem całej tej czwórki - a także kilkudziesięciu młodszych adeptów, przygotowujących się dopiero do egzaminu na licencję Ż - czuwa właśnie Staszewski. Sprawdź także: Ostrowska szkółka pęka w szwach. Zaleją żużel wychowankami? Piotr Protasiewicz, podobnie jak każdy żużlowiec, jeździ w kółko. Nie będzie jednak jeździł w nieskończoność. Z okolic zielonogórskiego środowiska coraz częściej docierają głosy, że sezon 2022 może okazać się jego ostatnim. Mówi się, że kapitan Falubazu planuje wprowadzić swój macierzysty klub z powrotem do PGE Ekstraligi, a zaraz po tym zawiesić kevlar na kołku. Jeśli te doniesienia okażą się prawdą, to w interesie całego środowiska będzie uczynienie wszystkiego, by 47-latek pozostał w jak najbliższym kontakcie z czarnym sportem, na przykład w roli podobnej do Staszewskiego. Niewykorzystanie tego, co może on przekazać przyszłym pokoleniom byłoby stratą, na którą speedwaya po prostu nie stać.