Super Bowl przebiło Igrzyska i ewentualną wojnę Kilkanaście godzin temu cała Ameryka żyła największym sportowym wydarzeniem w tym kraju, finałem 56. edycji Super Bowl. Ten mecz, który rozpala do czerwoności całe Stany Zjednoczone, przebija zainteresowaniem trwające aktualnie w Pekinie Zimowe Igrzyska Olimpijski oraz możliwą agresję Rosji na Ukrainę. Super Bowl, to fenomen, zjawisko bez precedensu, bijące jakieś niewytłumaczalne rekordy oglądalności i wpływów z reklam liczonych w grubych milionach dolarów. Bilety tradycyjnie rozeszły się niczym świeże bułeczki. Kibiców nie odstraszyły nawet astronomiczne ceny, wejściówki sprzedały się na pniu zanim ruszyła ich dystrybucja. Gwiazdy nie biorą wynagrodzenia Wartości spotów w trakcie przerw przyprawiają o zawrót głowy. Nawet szkoda tych kwot zestawiać z polskimi, bo można spalić się ze wstydu. Tak jak podczas finałów Ekstraligi w Zielonej Górze zamierało całe miasto, tak przy okazji Super Bowl, na amerykańskich ulicach próżno było znaleźć żywego ducha. Za to w barach i pubach nie ma gdzie wbić szpilki. W naszym kraju bywa podobnie, ale nie na aż taką skalą. Nie wiem, czy będę w stanie zrozumieć kiedyś fenomen tego sportu. Nas Europejczyków "grzeje" inny futbol. Ciężko sobie wyobrazić, aby np. na stadionie w Polsce, w przerwie rozłożyć na murawie wielką scenę, zagrać koncert i zwinąć ją równie szybko. I to wszystko, tak umiejętnie, aby nie uszkodzić boiska. Już sama obecność wielkich gwiazd, które robią prawdziwe show bez nie biorąc za to wynagrodzenia jest czymś godnym podziwu. Powód jest prosty. Każdy chce w tym święcie uczestniczyć. Być chociaż raz na Super Bowl i zasiąść na trybunach, to jak wygrać los na loterii. Ale co kraj, to obyczaj. Osobiście niż niejeden koncert, wolę zapach metanolu i dźwięk silnika żużlowego. Ze sportowym pozdrowieniem Robert Dowhan