Szymon Woźniak odjeżdża właśnie najlepszy sezon ligowy w swym dotychczasowym, 29-letnim życiu. Widać to nawet po suchych statystykach - jego średnia biegopunktowa przebiła wreszcie 2 oczka i wynosi dokładnie 2,083. W środowisku żużlowym przyjęło się, iż właśnie ta granica oddziela liderów drużyn od zawodników przeciętnych, tworzących drugą linię. Mimo że coraz śmielej puka do pierwszej dziesiątki najskuteczniejszych ekstraligowców, Woźniak nie kojarzy się kibicom jako gwiazda. Wręcz przeciwnie, fani wciąż widzą w nim "człowieka od brudnej roboty", faceta z cienia. Nie ma w tym nic dziwnego, diabeł tkwi w perspektywie. Inaczej odbieramy 10 punktów przywiezionych przez Chrisa Holdera ze słabej Arged Malesy Ostrów, a inaczej taki sam wynik zdobyty przez Woźniaka dzielącego szatnię ze świetnym Martinem Vaculikiem i przede wszystkim Bartoszem Zmarzlikiem - najlepszym żużlowcem na świecie teraz, a może nawet kiedykolwiek. Polonia Bydgoszcz kochała go ze wzajemnością Historia Szymona Woźniaka to jedna z najbardziej niedocenionych opowieści stworzonych w ostatnich latach przez czarny sport. Świetnie zapowiadający się adept, indywidualny mistrz kraju na miniżużlu, a później solidny junior tułającej się między dwiema najbliższymi klasami rozgrywkowymi Polonii Bydgoszcz. W 2013 roku, gdy Gryfy po raz ostatni żegnały się z Ekstraligą, ich wychowanek otrzymał liczne oferty kontraktów z innych klubów. Pozostał wierny macierzystej drużynie i wraz z nią zszedł na zaplecze, by tam odjechać swój ostatni sezon w kategorii juniorskiej. Nie dał jednak zapomnieć o sobie kibicom - 2014 rok kończył jako młodzieżowy mistrz Polski. Finał wygrał w Gorzowie, na terenie młodszego o 2 lata Bartosza Zmarzlika Po przejściu w wiek seniora przedłużył kontrakt z Polonią, był jej pewnym liderem, niespodziewanie wprowadził zespół do fazy play-off. W Bydgoszczy nie działo się wówczas dobrze. Ostatnie spotkanie fazy zasadniczej z Wandą Kraków zgromadziło na trybunach spore grono mieszkańców, którzy obawiali się, że oglądają właśnie ostatnie ligowe spotkanie w historii drużyny. Na stojąco oklaskiwali oni Woźniaka, który zdobył tego dnia pierwszy w karierze komplet 15 punktów. Zadłużony dużo głębiej niż po uszy klub odkupił wreszcie od miasta Władysław Gollob - postać w Bydgoszczy niezwykle szanowana, ale niemniej kontrowersyjna. Na samym początku swych rządów zaznaczył on, iż ambicje sportowe muszą zostać zweryfikowane przez problemy budżetowe. Radykalne szukanie oszczędności i pośpieszne spłacenie wszystkich wierzycieli zamiast składów budowanych za miliony. Mrzonki o szybkim powrocie do Ekstraligi zostały wyparte przez chłodną, biznesową kalkulację. Woźniak zrozumiał, że nie może zostać w Bydgoszczy ani miesiąca dłużej. Jeszcze przed zakończeniem przetargu na nowego właściciela mówił jasno: "Chcę zostać, ale żeby się rozwijać muszę jeździć w Ekstralidze. Jeśli nowy właściciel stworzy zespół mogący bić się o awans, to nie odejdę". Władysław Gollob miał zupełnie inne plany. Woźniak zaledwie kilkadziesiąt godzin po oficjalnym przedstawieniu nowego właściciela poinformował kibiców, że zawarł porozumienie z Betard Spartą Wrocław. Nestor rodu Gollobów zareagował na ten transfer w swoim stylu. - Odejście Woźniaka nie jest wielką stratą dla Polonii. Zawodnik, który traktuje klub jak bankomat, nie utożsamia się z nim, nie wykazuje lojalności, jaka to strata? - pytał retorycznie Jarosława Galewskiego w wywiadzie dla Wirtualnej Polski. Nie wiedział, że wypowiadając te słowa zwróci przeciwko sobie kibiców ratowanego przez niego klubu. Oni Woźniaka rozumieli, żegnali się z nim z żalem, ale nie ze złością. Woźniak wszedł tylnym wejściem, ale na swoich nogach 24-letni Szymon Woźniak trafił do Ekstraligi tylnym wejściem - jako młody Polak solidnie spisujący się w niższej lidze, legitymujący się bardzo przyzwoitym CV i zasługujący na sprawdzenie się jako doparowy w najwyższej klasie rozgrywkowej. Nikt nie myślał jeszcze o przepisie nakazującym każdej drużynie wstawianie do składu jednego zawodnika U24. Tucholanin wywalczył sobie szansę jazdą na torze, a nie punktem regulaminu. We Wrocławiu miał zastąpić Michaela Jepsena Jensena i w pierwszym swym sezonie osiągnął średnią niemal bliżniaczą do tej, jaką Duńczyk wykręcił rok wcześniej. Wraz z nierozwiniętym jeszcze w pełni Maciejem Janowskim, genialnym Taiem Woffindenem, solidnymi Vaclavem Milikiem oraz Tomaszem Jędrzejakiem i ledwie 18-letnim Maksymem Drabikiem zajęli czwarte miejsce w lidze. Wynik mógłby być jeszcze wyższy, gdyby nie wysokie porażki w fazie play-off. Stadion Olimpijski przechodził wówczas generalny remont, a Sparta rozgrywała swoje domowe mecze na poznańskim Golęcinie. Trener Piotr Baron chciał przygotować tor w jak najkorzystniejszy dla swoich podopiecznych sposób, lecz niestety zdecydowanie przedobrzył. Błąd przypłacił posadą. Przeniósł się do Unii Leszno, z którą w kolejnych latach zupełnie zdominował rozgrywki. Wrocławscy działacze zmienili nie tylko szkoleniowca na Rafała Dobruckiego, lecz również klubową legendę - Tomasza Jędrzejaka na młodego Andrzeja Lebiediewa. Woźniak otrzymał kolejną szansę. Drużyna spisała się znacznie lepiej, wjechała do finału, w którym - po emocjonującej walce - musiała uznać wyższość swojego byłego trenera i jego leszczyńskich Byków. Po zakończeniu rozgrywek wychowanek Polonii rozstał się ze Spartą, która nie była w pełni zadowolona z prezentowanych przez niego postępów. Opuszczając tamtejszy klub nie groziło mu jednak wylądowanie pod jednym ze stu wrocławskich mostów. Korzystną przyszłość zawodową zagwarantował sobie już kilka miesięcy wcześniej. IMP - Dzień, który zmienił wszystko Finał Indywidualnych Mistrzostw Polski 2017 odbywał się w Gorzowie Wielkopolskim, mieście najlepszej drużyny poprzedniego sezonu. Tym razem organizatorzy nie musieli martwić się frekwencję, miejscowi kibice szczelnie wypełnili Stadion imienia Edwarda Jancarza. Kupując bilety byli niemalże przekonani, że płacą za możliwość zobaczenia na własne oczy pierwszego czempionatu zdobytego przez Bartosza Zmarzlika, 22-letniego wówczas wychowanka Stali. Dla przywdziewającego żółto-niebieskie szaliki tłumu faworyt był tylko jeden, ale branżowe media stawiały u jego boku kilka innych nazwisk: Patryka Dudka, Janusza Kołodzieja czy broniącego tytułu Macieja Janowskiego. Większość prasowych zapowiedzi ani słowem nie zająknęła się o Woźniaku. Traktowano go jak statystę. Skoro w turnieju musi wziąć udział 16 zawodników, to oprócz Zmarzlików, Janowskich i Dudków musi znaleźć się kilku takich Woźniaków. Niestety, takie jest życie. Oddajemy głos do studia . Zawodnik Sparty sprawił psikusa ekspertom już w pierwszej serii startów, a dokładnie rzecz biorąc jej trzecim wyścigu. Startując spod samego płotu świetnie wyszedł spod taśmy i na wejściu w pierwszy wiraż umiejętnie założył Dudka i Zmarzlika. Największe nadzieje polskiego żużla zajęły się walką o drugą pozycję, a underdogg z Tucholi pognał do mety po 3 punkty. Kibice przecierali oczy ze zdumienia. Zanim jednak ktokolwiek zdążył zastanowić się nad jego szansami o mistrzostwo, Woźniaka najpierw wyraźnie odstawił Hampel, a później bez większych problemów wyprzedził Kościuch. W czwartej serii startów Woźniak dołożył jeszcze jedną jedynkę i na trybunach szybko zapomniano o ciekawostce z początku zawodów. Wychowanek Polonii do końca fazy zasadniczej musiał drżeć o miejsce nawet w pierwszej szóstce, która gwarantowała udział w barażu. Zapewnił je sobie dopiero w dwudziestym wyścigu dnia. W repasażu przypadło mu słabsze tego dnia pole startowe przy krawężniku. Po lewej ręce miał Patryka Dudka, którego od stojącego pod bandą Zmarzlika oddzielał Janusz Kołodziej. Szkoda, że zawodników nie mierzono jeszcze wówczas tętna przed startem, bo mogliby wtedy zapewne ustanowić imponujący rekord. Bieg startował aż 3 razy. W dwóch pierwszych podejściach Kołodziej i Zmarzlik tak bardzo kotłowali się ze sobą na wejściu w pierwszy łuk, że za każdym razem obaj upadali na tor. Dwukrotne uderzenie o nawierzchnię żużlowego toru nie należy do najprzyjemniejszych sposobów na spędzenie sobotniego wieczoru. Kiedy wyścig zdołał wreszcie odbyć się w całości Zmarzlik podążał daleko za rywalami, zaś Kołodziej na ostatnim okrążeniu stracił drugą pozycję na rzecz Dudka. Woźniaka nie za bardzo to obchodziło - kolejny raz świetnie urwał się ze startu i pewnie popędził po awans do finału. Tę samą sztukę udało mu się chwilę później powtórzyć w finale. Pawlicki i Hampel próbowali co prawda ścigać wychowanka Polonii, ale było to zupełnie bezskuteczne. 24-latek przekraczał metę czwartego okrążenia zalany łzami szczęścia, które z każdą kolejną gratulacją stawały się coraz gęstsze. Wywiad udzielany przez pogrążonego w głębokim płaczu Woźniaka tuż przed wejściem na podium na zawsze przeszedł do historii polskiego żużla. Większość zgromadzonych telewidzów właśnie znalazła sobie nowego ulubionego żużlowca. Tuż przed ceremonią dekoracyjną trybuny opustoszały. Kibice zapłacili za złoto dla Zmarzlika i nie widząc swego ulubieńca na podium woleli szybciej udać się na parkingi i przystanki autobusowe. Na stadionie pozostali jednak działacze, którzy szybko połączyli fakty. Skoro chłopak robi na naszym torze najpierw majstra juniorskiego, później seniorskiego, a na dodatek ma podobno szukać nowego klubu, to musimy go mieć dla siebie. Zmarzlik ma w nim przyjaciela Sezon 2018 wyszedł Stali całkiem nieźle. Klub wjechał do finału Ekstraligi, Woźniak był co prawda dopiero czwartym seniorem zespołu, ale i tak nikt nie miał do niego większych zastrzeżeń. Oczekiwania i presja zostały nałożone na niego dopiero rok później, gdy Gorzów opuścił Martin Vaculik. Polak sprawnie wdział buty słowackiego kolegi i był drugim najlepszym zawodnikiem zespołu. To reszta zawiodła. Stal utrzymanie musiała zapewniać sobie w barażach. W międzyczasie Bartosz Zmarzlik sięgnął po pierwszy tytuł indywidualnego mistrza świata. Coraz częściej zaczęto zestawiać go z Tomaszem Gollobem. Od swego największego mentora przejął nie tylko perfekcjonizm, sylwetkę i agresję na motocyklu, lecz również pewne cechy socjologiczne. Gorzowianin obraca się w hermetycznym kręgu, do którego dostać się jest naprawdę trudno. Podołał temu właśnie Woźniak, który szybko zaprzyjaźnił się z mistrzem. To Zmarzlik pomagał mu i podpowiadał podczas treningów. To dzięki niemu wychowanek Polonii zaliczył tak widowiskowy progres. W Stali przestano wyobrażać sobie rozstanie z Woźniakiem. Dobra atmosfera w zespole i zadowolenie Zmarzlika są w tym klubie priorytetami. Na ich przyjaźni skorzystała zresztą nie tylko Stal, ale również reprezentacja Polski. W pandemicznym sezonie 2020 Marek Cieślak długo zastanawiał się kogo zestawić w parze ze Zmarzlikiem na finał SoN. Z Lublina biało-czerwoni wyjechali ozdobieni srebrnymi medali, a złoto odebrała im tylko pogoda uniemożliwiająca dalszą jazdę. Minęły lata, Stal zdobyła kolejne srebro, później brąz, a teraz jest głównym kandydatem do pokonania Motoru w walce o mistrzostwo PGE Ekstraligi. Spora w tym zasługa właśnie Woźniaka, który pod skrzydłami Zmarzlika rozwinął się na naprawdę liderski poziom. Chciałoby się rzecz, że to stan idealny dla wszystkich stron. Trudno wyobrazić sobie co mogłoby go przerwać. Woźniak wróci do macierzy? Wszystko wskazuje na to, że w nadchodzącym sezonie do najwyższej klasy rozgrywkowej powróci Polonia Bydgoszcz. Minęło 10 lat, zmienili się rządzący, zawodnicy, a nawet park maszyn z szatniami. To jednak wciąż ten sam klub, któremu Woźniak pozostawał wierny i ci sami kibice, którzy oklaskują go nawet w drodze do sklepu po bułki. Prezes Jerzy Kanclerz to wytrawny gracz transferowego pokera. Choć jego klub nie rozpoczął jeszcze nawet fazy play-off, on sam wykonuje już z pewnością setki telefonów. Dobrze wie jak trudno jest zbudować skład beniaminkowi i musi być przygotowany na każdą ewentualność. Trudno podejrzewać, że ani razu nie wybrał numeru do dobrze znanego sobie Woźniaka. Choć lepsze bywa często wrogiem dobrego, w środowisku sporo mówi się o tym, że wychowanek mocno pochyla się nad opcją powrotu do macierzy. Atmosfera panująca wokół Stali w ostatnich tygodniach nie jest z pewnością bez znaczenia w tej sprawie, ale nawet bez skandali sprzed miesiąca oferta Kanclerza byłaby dla niego bardzo korzystna. W kujawsko-pomorskim aż roi się od sponsorów chętnych do wypłacenia mu ogromnych gaży, jeśli zdecydowałby się znów reprezentować Polonię. Pomijając finansowe wyliczenia, Woźniak stoi przed być może jedyną w życiu szansą. Przechodząc do Polonii obejmowałby rolę lidera. Trafiłby do klubu pozbawionego gwiazd w rodzaju Zmarzlika czy Woffindena. Ma dziś 29 lat, znajduje się w życiowej formie. Taka okazja może się więcej nie powtórzyć.