Kamil Hynek, Interia: Inwazja Rosji na Ukrainę trwa więc FIM i PZM zgodnie z zapowiedziami zawiesiła zawodników z kraju agresora do odwołania. Chciałem zapytać... Witold Skrzydlewski, prezes i właściciel Orła Łódź: Czy telefon mi się grzeje, bo mam więcej zawodników niż w miejsc w składzie, a niektóre kluby są zmuszone do szybkiego łatania dziur? Przeczytał mnie pan jak otwartą książkę. I może chętnie by pan jednego komuś dobrodusznie odstąpił. Każdy z trójki Iversen, Kurtz, Lahti byłby łakomym kąskiem w wielu klubach. - Nic pan ze mnie nie wyciągnie. Tajemnica handlowa. Jest kilku desperatów. Połowa ekstraligowców znalazła się w podbramkowej sytuacji i naprędce szuka zastępstw po stracie gwiazd. - Ale czy to nasz problem? My mamy w czym wybierać i dla nas to bardzo korzystne rozwiązanie. Kto nam da teraz gwarancję, że cała trójka będzie zdobywała punkty na poziomie liderów. Każdy może zanotować obniżkę formy, stąd nasza koncepcja zakładała szerszą kadrę. Wolimy dmuchać na zimne niż wróżyć z fusów. Ale wyczuwam, że ten wzmożony ruch na linii Łódź - inne kluby jest dość spory. Walą do pana prezesi drzwiami i oknami. - Jest normalnie. Przygotowujemy się do sezonu i o niczym innym na razie nie myślimy. A ta nadwyżka w składzie. W jakimś sensie mógł się pan spodziewać, że maślany wzrok szefów klubów będzie skierowany w dużej mierze na was. - Ja to widzę trochę inaczej. Uważam, że posiadanie zawodników ponad stan jest w pewnym rodzaju zabezpieczeniem się i komfortem. Inni tego nie zrobili, a my owszem. Poszliśmy krok dalej i to nie my zgrzytamy zębami. Czyli gdyby pojawiła się atrakcyjna propozycja, Orzeł i tak nikogo nie odda? - Nigdy nie mów nigdy. Nikt mi do stołu nie zabroni usiąść. U nas dominuje spokój. Na razie czekamy na pierwsze treningi, żeby przyjrzeć się zawodnikom. Nie wiemy, co prezentują i nie spieszy nam się do podejmowania jakichkolwiek decyzji. Blokada Rosjan wpisana w ryzyko kontraktowania zawodników i nie rzucamy żadnych kół ratunkowych? - Wylatuje zawodnik ze składu z powodu kontuzji i nikt żadnych furtek nie otwiera. Trzeba sobie radzić. Załóżmy, że kontraktuje pan w zimowym okienku, po bożemu żużlowca, on łapie w okresie przygotowawczym uraz i wtedy ktoś da nam gościa? No nie. Ale zaraz podniosą się głosy, że Skrzydlewski jest taki mądry, bo nie ma w składzie żadnego Rosjanina. - To nieważne. Ja rozmawiałem z trzema, ale krzyknęli sobie takie kwoty, że podziękowałem. Miałem szczęście. Ale teraz bym na pewno nie lamentował. Zresztą ja nie kazałem klubom brać Rosjan, a po drugie Orzeł nie występuje w PGE Ekstralidze, a na razie tylko tam się mówi o tych regulaminowych hecach. Pana żużlowy syn, Aleksandr Łoktajew po odejściu z Łodzi do Poznania nie zdążył wrócić do Polski i przebywa w zaatakowanej przez putinowską Rosję rodzinnej Ukrainie. Jest w wieku poborowym, trafił na front. Parę lat temu zrzekł się też obywatelstwa rosyjskiego. Ma pan z nim jakiś kontakt? - Próbowałem się do niego parokrotnie dodzwonić, ale telefon pozostawał głuchy. Mój syn bardzo zaangażował się w pomoc narodowi ukraińskiemu. Ze swoich oszczędności wysyła najpotrzebniejsze rzeczy żołnierzom. Nie żadne ciuszki, tylko medykamenty, opatrunki, produkty pierwszej potrzeby. Jestem z niego dumny, przeznaczył na ten cel już kilkadziesiąt tysięcy złotych. Zatrudnia pan w swojej firmie Ukraińców. - Jeden poszedł na wojnę i od dwóch dni ślad po zanim zaginął. Martwię się, bo nie wiadomo, czy jest jeszcze wśród żywych. Obrazki, które serwują nam w telewizji są przerażające, człowiek odchodzi od zmysłów, a on przepadł jak kamień w wodę. Mam nadzieję, że powód jest prozaiczny i po prostu padła mu komórka. Bądźmy dobrej myśli. - Tak, niech ten cholerny telefon będzie zepsuty.