Nie ma co się łudzić. Rzewnie wspominane przez Piotra Śwista czasy, w których na wielkanocne mecze zabierało się ze sobą "bigosik, kaczkę i flaszeczkę" nie wrócą zbyt prędko. Mamine potrawy z drobiu nie wytrzymały konkurencji i odeszły do lamusa. Nie pomógł im nawet Krzysztof Kasprzak, choć starał się o to bardzo mocno. - To nie jest tak, że jadam ją non stop. Po jednej z transmisji telewizyjnych podziękowałem mamie za pyszną "latającą" kaczkę i się zaczął szum... Teraz ciągle jej pełno w gazetach i telewizji. Mama się wzrusza, gdy to czyta. I nawet powiem, że jestem zadowolony widząc jej emocjonalne zaangażowanie. I fakt: kaczka w niedzielę pojawiła się na stole. Normalna, nie nadziewana, bez żadnych specjalnych dodatków. Zjadłem ją z ziemniakami. Nie odchudzam się. Żebym później miał siłę. Motocykl ma mnie słuchać i nieść tam gdzie ja chce, a nie gdzie chce maszyna - wyznał leszczynianin Filipowi Czyszanowskiemu z TVP Sport po zdobyciu pierwszego triumfu w turnieju Grand Prix przed ośmioma laty. Zmarzlik je hot-doga tylko na plakatach Właśnie, "nie odchudzam się". Profesjonalne diety bardzo długo nie mogły przebić się do świata czarnego sportu. Jeszcze nie tak dawno zawodnicy byli podzieleni niejako na dwa konkurujące ze sobą obozy. Jedni - jak choćby Janusz Kołodziej - starali się możliwie najbardziej odciążyć motocykl i zagładzali się do stanów wręcz anorektycznych. Innych - ich symbolem do dziś pozostaje legendarny Chris Harris - kibice w pogoni za autografami ścigali do przydrożnych McDonaldsów. Na dobrą sprawę, to era barów szybkiej obsługi, tłustego jedzenia w stylu raczej kierowcy ciężarówki niż profesjonalnego sportowca, mija dopiero teraz. Widok żużlowca trzymającego w ręce hot-doga ze stacji benzynowej wciąż można jeszcze zaobserwować na niektórych parkingach. Nie są to jednak wielkie gwiazdy. No, oczywiście jeśli nie liczyć Bartosza Zmarzlika, ale on bułkę z parówką dzierży tylko na plakatach wyklejanych w oknach Orlenów. Hancock wywalił karkówkę na trybuny Symbolem gastronomicznej rewolucji w polskim żużlu można by określić domowy mecz Polonii Bydgoszcz ze Stalą Rzeszów w sezonie 2018. W parku maszyn przy Sportowej 2 funkcjonowała jeszcze wówczas buda z nieziemską w smaku karkówką oraz całkiem przyzwoitymi kiełbasami z grilla. Po zakończeniu spotkania korzystali z niej tak mechanicy, jak i pracodawcy. Po tym akurat meczu w kolejce po tłuste mięso ustawiła się niemal cała drużyna sromotnie pokonanej Polonii. Lider Stali, zdobywca kompletu punktów Greg Hancock obserwował ich z perspektywy swojego busa, jedząc dietetycznego kurczaka z ryżem i warzywami. Zainteresowanie Polonistów karkówką spadło potem do tego stopnia, że w kolejnym sezonie można ją już było dostać wyłącznie na trybunach. Żużlowcy dostają jedzenie pod nos Dziś bardzo wielu zawodników próbuje załatwiać sobie jedzenie barterem, podpisując kontrakty sponsorskie z dostawcami diety pudełkowej. Perspektywa wydaje się kusząca - zawodnik dostaje za darmo zbilansowane pod swoje potrzeby posiłki, wstawia zdjęcie paczki na swojego Instagrama, dostawca zyskuje świetną reklamę, a sam żużlowiec buduje wizerunek profesjonalisty. Niestety, świat nie zawsze jest tak piękny jak na obrazku z mediów społecznościowych. Po środowisku krąży anegdota o pewnym zawodniku, który co prawda codziennie zalewa swoich odbiorców zdjęciami risotta z buraka czy innego kurczaka na parze, ale po każdym spotkaniu czekają na niego w busie 3 paczki czipsów - jedna paprykowych i dwie cebulowych. Taki pomeczowy rytuał wykształcił on sobie jeszcze w dawnych czasach i nie zamierza, tudzież nie potrafi ich zmienić. Janowski nie umówi się ze Zmarzlikiem Jak dieta żużlowców będzie zmieniać się w kolejnych sezonach? Wszystko wskazuje na to, że dążyć będą oni do profesjonalizacji, a być może także... niejedzenia mięsa i produktów odzwierzęcych. Pierwszym żużlowcem, który otwarcie przyznał się do weganizmu był Wiktor Lampart. Z początku wielu internetowych znawców kręciło na to nosem sądząc, że bez solidnej dawki mięsa nie można kierować tak zabójczą maszyną jak motocykl żużlowy. Rzeszowianin zakończył właśnie wiek juniora, wciąż spisuje się solidnie, wywalczył sobie kontrakt w toruńskim Apatorze. O jego nawykach żywieniowych jest już nieco ciszej. Prawdziwą modę na weganizm może jednak wylansować Maciej Janowski. Kapitan Sparty Wrocław - choć jego ojciec zajmuje się produkcją wędlin - raczej nie umówi się ze Zmarzlikiem na orlenowskiego hot-doga. 3 lata temu przeszedł na zupełny weganizm. Od tego czasu zdążył poprowadzić swój macierzysty klub do mistrzostwa kraju i zdobyć brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Świata. Kto wie? Może rywale wkrótce spróbują zainspirować się nie tylko jego stylem jazdy czy przygotowaniem motocykla, ale także dietą?