Ireneusz Nawrocki pogrążył Stal Rzeszów Niegdyś żużlowa Stal regularnie rywalizowała w PGE Ekstralidze, jednak po usunięciu się w cień przez Martę Półtorak - byłą prezes i największego sponsora, popadła w marazm i trafiła na ligowe dno. Nagle pojawił się Ireneusz Nawrocki, biznesmen, wcześniej nieznany w środowisku żużlowym. Wymarzył sobie zbudowanie drużyny opartej o największe gwiazdy, szybkie awanse i Drużynowe Mistrzostwo Polski. Nawrocki wejście miał naprawdę imponujące. Zaczął od tego, że zbudował gwiazdorską drużynę na czele z Gregiem Hancockiem, byłym mistrzem świata. Zorganizował ligę diamentową, gdzie do wygrania miały być wysokiej wartości kruszce. Prezes i właściciel Stali obiecywał zresztą masę innych projektów. Pozycjonował się jako innowator i osoba, której w żużlu jeszcze nie było. Czas jednak boleśnie go zweryfikował. Co prawda drużyna wywalczyła awans do 1. Ligi, jednak po drodze szybko wyszło na jaw, że Nawrocki nie ma kasy na finansowanie swojego projektu. W sierpniu 2018 roku samobójstwo popełnił zawodnik tej drużyny Tomasz Jędrzejak. Wdowa po zawodniku do dziś nie otrzymała należnych jej środków za starty swojego męża w Stali. Na drużynę wypiął się Hancock, a kolejni zawodnicy bezskutecznie walczyli o swoje pieniądze. Z górnolotnych planów zostały nici. Pięknie rysujący się projekt runął jak domek z kart. Skończyło się roczną karencją dla klubu i odpoczynku od żużla w Rzeszowie. Stal pogrążona w długach nie otrzymała licencji, nie wzięła udział w rozgrywkach ligowych, a Nawrocki zniknął. Łukasz Sady zdegradował Unię Tarnów na samo dno Inny przypadek doświadczył sąsiadujący na południu Polski Tarnów. Pracownikiem tego klubu, następnie dyrektorem sportowym, aż finalnie prezesem był Łukasz Sady. Na stanowisku szefa Unii trafił w 2013 roku. Wtedy jeszcze drużyna rok rocznie biła się o medale Drużynowych Mistrzostw Polski, a zespół składał się z największych gwiazd żużla. Do czasu. Działacz konsekwentnie niszczył to, co budowano w Tarnowie latami. Jego lista "dokonań" jest długa. Trudno wymienić w tym miejscu wszystkie jego grzechy, ale do tych najważniejszych należy degradacja klubu na najniższy poziom ligowy, wplątanie klubu w długi, utrata sponsorów, skłócenie miejscowego środowiska i brak jakichkolwiek perspektyw na lepsze jutro. Skończyło się długo wyczekiwanym odejściem ze struktur spółki, które owacyjnie przyjęte zostało przez kibiców. Choć Sady nie ponosi samodzielnej odpowiedzialności za to, co w ostatnich latach stało się z żużlem w Tarnowie, to bez wątpienia był twarzą tego upadku i walnie się do niego przyczynił. Robert Terlecki snuł plany o wielkim Wybrzeżu Gdańsk Tym razem przenosimy się na północ Polski. Swego czasu, mniej więcej 10 lat temu w Gdańsku snuto plany o stworzeniu ekstraligowego ośrodka, który będzie walczył o największe trofea. Tej misji podjął się Robert Terlecki, który przejął klub po Macieju Polnym, który odchodził z klubu w kontrowersyjnych okolicznościach. Fakty są jednak takie, że Terlecki szybko wziął się do działania, ale najwyraźniej z matematyką był na bakier. Najpierw stworzył drogą drużynę, która wywalczyła awans do PGE Ekstraligi, a następnie świadomy problemów finansowych klubu, przystąpił do rozgrywek w najwyższej klasie rozgrywkowej, gdzie tylko pogłębił narastające już długi. Skończyło się rzecz jasna wielkim skandalem i ucieczką z tonącego okrętu. Schedę po nim przejął dealer samochodowy Tadeusz Zdunek. Klub musiał wyciągać jednak z samego dna, a także spłacać zobowiązania po swoim poprzedniku. Paweł Sadzikowski marzył o żużlu w Krakowie Postać doskonale znana kibicom żużla w Krakowie. Żużel w stolicy Małopolski miał spore problemy, a za reaktywację tej dyscypliny pod Wawelem zabrał się właśnie Paweł Sadzikowski. Początkowo szło mu całkiem nieźle. Zaczynał od organizacji turniejów towarzyskich, budował sprzyjający klimat, gromadził sponsorów, aż w końcu jego Wanda Kraków wystartowała w lidze. Różnie bywało z wynikami sportowymi, ale miał na swoim koncie małe sukcesy. Jak na przykład awans do 1. Ligi. Po czasie okazało się jednak, że finanse klubu prowadzone były grubo ponad stan, a długi zwyczajnie się kumulowały. Już sezon 2019 Wanda ledwo dojechała do końca, a więcej niż o sportowej rywalizacji mówiło się o zachowaniu prezesa i jego wiarygodności. Zawodnicy burzyli się, bo nie widzieli swoich należności za starty. Szybko wyszło na jaw, że długi Wandy sięgają nawet trzech lata wstecz. Jak to możliwe, że taki klub otrzymywał rok rocznie licencję na starty w lidze? Oto jest pytanie. W każdym razie misja Sadzikowskiego zakończyła się po wspomnianym sezonie 2019, który był ostatnim rokiem z żużlem w Krakowie. Prezes oczywiście zapadł się pod ziemię i zniknął. Mirosław Wodniczak miał być zbawicielem żużla w Ostrowie Dzisiaj w Ostrowie panuje wielka ekscytacja zbliżającym się sezonem i startami beniaminka w PGE Ekstralidze. Ale jeszcze całkiem niedawno kibice mogli drżeć o swój ukochany klub. Tym razem w roli głównej wystąpił Mirosław Wodniczak, który najpierw zaliczył świetny debiut w roli działacza, kiedy to wyciągnął klub na prostą po działaniach poprzednich władz, a nawet dotarł do finału 1. Ligi, w którym miał realną szansę na awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Wówczas, a był to rok 2016, trenerem zespołu był sam Marek Cieślak. Wydawało się, że wszystko idzie jak z płatka, klub się rozwija i jest właściwie prowadzony. Do czasu pamiętnego finału, w którym ostrowianie podejmowali łotewski Lokomotiv Daugavpils. Dwumecz przegrali z kretesem, a podczas meczu na własnym torze doszło do dantejskich scen. Trener Cieślak pokłócił się z Wodniczakiem, a prezes wykrzyczał w stronę szkoleniowca pamiętne już słowa: "ty pijaku, jesteś skończony, wyliż mi buta". Chodziło o stan trzeźwości trenera, który w jego oczach budził wątpliwości. Historia tej smutnej opowieści była taka, że ostrowianie nie awansowali, chwilę później na jaw wyszły długi klubu, co doprowadziło do jego upadłości. Pojawić musieli się kolejni ludzie, którzy na nowo podjęli się próby odbudowy żużla w tym mieście.