Półfinał play-off w Lublinie z definicji był nudnawy, skoro gospodarze wygrali pod Jasną Górą. Półfinał we Wrocławiu był natomiast kulminacją emocji z całego sezonu. Choć raczej nie z racji postawy zawodników z Torunia, ale dramatycznych upadków i kontuzji. To był prawdziwie epicki horror. Betard Sparta przystępowała do rywalizacji po remisie w Grodzie Kopernika i była dodatkowo osłabiona brakiem Taia Woffindena. W klubie pewnie mieli duże obawy, zwłaszcza jak w trakcie rewanżu stracili dodatkowo Macieja Janowskiego. Mało? Potem do szpitala pojechał zakontraktowany dopiero teraz mistrz Wielkiej Brytani sprzed czterech lat - Charles Wright. Wydawało się, że w tej sytuacji Toruń wykorzysta fakt, że dostał jak w grze komputerowej trzy nowe życia. Wygrać ze Spartą bez Janowskiego i Woffindena, a więc dwóch żużlowców stanowiących o sile tego klubu w ostatniej dekadzie, wydawało się oczywistą oczywistością. A jednak Apator poległ i to aż dwunastoma punktami. O tym zwycięstwie gospodarzy w niemałym stopniu zdecydowali juniorzy, którzy uratowali wcześniej remis w Toruniu. Konkretnie zrobił to Bartłomiej Kowalski, który wraz z Kevinem Małkiewiczem wczoraj jechał jak natchniony. Drugi z wymienionych, to zaledwie szesnastolatek, a już był w stanie w półfinale PGE Ekstraligi uzyskać aż siedem punktów. To dlatego Betard Sparta jest taka mocna. Podaję trzy powody Mecz z Apatorem pokazał trzy bardzo istotne cechy wrocławskiego mistrza Polski sprzed dwóch lat. Po pierwsze - jest to zespół, a nie zbiór indywidualności. Po drugie - tercet prezesów i trenera ma niebywałego nosa do juniorów. Po trzecie i ostatnie - drużyna jest bardzo wyrównana i kompletna w tym sensie, że jeśli ktoś zawodzi lub braknie jednego czy nawet dwóch ogniw, to jedzie dalej po zwycięstwo. Kibice będą wspominać ten mecz latami. Sparta pokazała heroizm, całkowicie adekwatny do nazwy klubu. Wydawało się nieprawdopodobne, że w sytuacji plagi kontuzji, także w decydującym meczu, zdołają awansować, a oni znokautowali przeciwnika. Kiedyś na Stadionie Olimpijskim podczas Drużynowych Mistrzostw Świata, które wygrali Polacy, zawody oglądało 50 czy 60 tysięcy widzów. Gdyby dziś obiekt miał taką pojemność, to na finał z Lublinem przyszłoby pewnie tyle samo kibiców. Ta drużyna, z takim hartem ducha, na to absolutnie zasługuje. Ryszard Czarnecki