W polskim żużlu jest problem z sędziami Cały stan najlepiej oddaje liczba sędziów oddelegowanych do prowadzenia meczów w PGE Ekstralidze. Tych jest pięciu, a meczów w jednej kolejce cztery. Oznacza to, że od kwietnia do w zasadzie października panowie arbitrzy muszą być pod prądem. Nie ma mowy o dłuższych wakacjach z rodziną, bo przecież jedzie liga i ktoś musi sędziować. Co ciekawe, w kwietniu za błąd w meczu Fogo Unii Leszno z Moje Bermudy Stalą Gorzów zawieszony został Artur Kuśmierz. Już pal licho, że w Polsce spotkała go kara, a w weekend poprowadzi 3. rundę Grand Prix Czech w Pradze. Jego odstawienie od PGE Ekstraligi sprawia, że pozostaje jedynie czwórka dostępnych sędziów. Ostatnio wiadro pomyj wylało się na Krzysztofa Meyze, który w trakcie spotkania w Lesznie podjął złą decyzję o wykluczeniu Patryka Dudka z biegu trzynastego, co przyczyniło się do porażki Apatora z Fogo Unią. Gdyby jeszcze i ten arbiter został "zbanowany", to za chwilę nie miałby kto prowadzić mecze ligowe. Nikt nie chce zostać żużlowym sędzią Najprościej byłoby więc szkolić nowe osoby i wpuścić do całego towarzystwa trochę świeżej krwi. W piłce nożnej zawód sędziego jest dużo bardziej popularny, a niektórzy mogą sobie tylko pomarzyć, aby zostać rozjemcą meczu w PKO BP Ekstraklasie. W czym więc leży problem? - Nie ma chętnych kandydatów - mówi nam szef polskich sędziów Leszek Demski. Nowe osoby nie przekonuje również możliwość dorobienia sobie całkiem niezłej kasy. Słowo "dorobienia" jest tutaj kluczowe, bo w żużlu nie ma zawodowych sędziów. W tygodniu normalnie pracują, prowadzą własne biznesy, a gdy przychodzi weekend zasiadają za pulpitami sędziowskimi. W każdym razie arbiter za jeden mecz PGE Ekstraligi otrzymuje 1900 złotych (niektóre źródła podają kwotę w granicach 1600-1800). Do tego otrzymuje tzw. "kilometrówkę". Jeśli więc założymy, że w jednym miesiącu dany sędzia poprowadzi cztery mecze, to wychodzi nam z wyliczeń całkiem niezła suma. Sęk jednak w tym, że są też inne czynniki, które mogą odstraszać. Po pierwsze praca weekendami, co bywa problematyczne dla rodzin. Po drugie olbrzymia presja i hejt, z którym trzeba się mierzyć. W najlepszym wypadku po bezbłędnym meczu sędzia będzie anonimowy. Nikt go nie pochwali i nie doceni. Jego nazwisko odmieniane jest przez wszystkie przypadki w sytuacji błędu, którzy przecież kiedyś musi się zdarzyć. Wtedy kibice nierzadko wylewają wiadro pomyj. Z kolei ze środowiska żużlowego wypływają regularnie kolejne pomysły, jak poradzić sobie z problemem sędziowania. Najnowszy to wprowadzenie VAR-u. Jeszcze inni przekonują z kolei, że kłopot leży w rozbudowanym regulaminie, który jest bardzo trudny do przyswojenia i interpretowania. Do tego wszystkiego po zakończeniu każdej kolejki praca sędziów recenzowana jest w Magazynie Żużlowym stacji Canal Plus przez Leszka Demskiego. Szef arbitrów analizuje ich pracę i wytyka ich błędy. To sprawia, że polscy arbitrzy siedzą na beczce prochu.