Urodzony w 1992 roku Jepsen Jensen jeszcze kilka lat temu był zawodnikiem z absolutnie ścisłej, światowej czołówki. Wygrywał turnieje Grand Prix, został indywidualnym mistrzem świata juniorów. Z reprezentacją Danii zdobył także złoto w Drużynowym Pucharze Świata. Ma worek medali z wielu ważnych, międzynarodowych imprez, jako junior i młody senior zapowiadał się na wielką gwiazdę tej dyscypliny. Mniej więcej około roku 2016 coś jednak zaczęło się u niego psuć i poza pojedynczymi wyskokami, Jensen totalnie popadł w przeciętność. Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział, że ten zawodnik będzie miał problemy ze znalezieniem sobie miejsca w składzie 1-ligowej drużyny, pewnie zostałby wyśmiany. Jensen może i jeździł w elicie coraz gorzej, ale jednak miał jakąś markę, nazwisko, mimo stosunkowo młodego wieku. W błyskawiczny sposób rozmienił to wszystko na drobne i teraz nie budzi już specjalnego respektu nawet na zapleczu PGE Ekstraligi. A najlepszym dowodem na to niech będzie fakt, że do teraz nie wiemy gdzie za rok będzie jeździł. Nikt nie chce mistrza świata? Jepsen Jensen jest jednym z bardzo nielicznych zawodników, co do których klubowej przyszłości w Polsce nie możemy być niczego pewnym. Zainteresowanie tym żużlowcem jest nikłe, bo prezesi widzą jego słabnący właściwie z roku na rok poziom sportowy i oczekiwania wciąż nieproporcjonalne do tej tendencji. Jensen chciałby trochę "jechać" na nazwisku, ale na to mało kto się już nabierze. Sezon 2023 w 1. Lidze skończył z 36. średnią, wygrał zaledwie dziewięć biegów! To nie mogło zrobić mu dobrej reklamy. Oczywiście wielce prawdopodobne, że szukający zamknięcia kadry pierwszoligowy ośrodek podpisze z Jensenem umowę. Być może jednak czeka tego żużlowca zejście do najniższej klasy rozgrywkowej, co zapewne traktowałby jako swego rodzaju potwarz. Ostatnio niemniej pojawiło się tam sporo znanych żużlowców, którzy na skutek zmian regulaminowych, byli zmuszeni do takiej decyzji. W 2. Lidze Jepsen Jensen to nadal materiał na jedną z największych gwiazd.