W środowisku żużlowym jest tak, że tylko kilku trenerów cieszy się niepodważalnym autorytetem i nie daje sobie wchodzić na głowie. Dawniej za taki autorytet uchodził Marek Cieślak, który potrafił ustawić sobie swoich pracodawców. Cenił sobie spokój i pełną suwernność. Dzisiaj kimś takim z całą pewnością można nazwać Stanisława Chomskiego ze Stali Gorzów. Przez lata silną pozycję wyrobił sobie także Piotr Baron. Kiedy nie mógł znaleźć wspólnego jeżyka z działaczami z Leszna, postanowił opuścić Fogo Unię. Żadnych skandali przy tym jednak nie było. Tyle tylko, że takie przypadki są stosunkowo rzadkie, bo trenerzy w żużlu siedzą na gorących krzesłach, a ich pozycja niejednokrotnie jest podważana. Rosjanin znów trzęsie ligą. Zmarzlik ma szczęście, że go tam nie ma W żużlu trener to tylko dodatek W klubach bardzo często jest tak, że podczas transferowej giełdy to działacze budują skład drużyny, a dopiero na końcu kontraktują trenera. Ten bierze odpowiedzialność za wynik i w razie ewentualnej porażki ponosi za nią odpowiedzialność. Wspomniany wcześniej Cieślak wielokrotnie zwracał na to uwagę, że ta kolejność działań powinna być odwrotna. - Żal mi bardzo Lecha Kędziory. On na to nie zasługuje - grzmiał w Magazynie Żużlowym PGE Ekstraligi Cieślak, który obejrzał kulisy meczu w Częstochowie. Obrazki z parku maszyn były szokujące. Panował chaos, brakowało prawdziwego szefa, a zawodnicy nie wyglądali na takich, którzy poszliby za swoim szkoleniowcem w ogień. Do tego wszystkiego oliwy do ognia dolał prezes Michał Świącik, który wprawdzie nie uderzył w Kędziorę personalnie, ale swoją wypowiedzią wyraźnie dał do zrozumienia, że nie ma zaufania do swojego pracownika. - Takie obrazki nie powinny mieć miejsca przy okazji półfinałowej rywalizacji - mówią zgodnie eksperci. Karuzela trenerska kręci się w najlepsze, a nowych twarzy brak Zasadniczo rok rocznie w żużlu mamy przynajmniej kilka zwolnień trenerów. Tylko w tym roku w trakcie sezonu ze swoimi klubami pożegnali się Robert Sawina (wcześniej Apator Toruń), czy Tomasz Bajerski (wcześniej PSŻ Poznań). Po sezonie z Włókniarza odejdzie najpewniej wspomniany wcześniej Kędziora, a głośno mówi się o końcu współpracy Janusza Ślączki z ZOOleszcz GKM-em Grudziądz. Wygląda to tak, że prezesi chętnie zmieniają trenerów, ale rynek ciągle kręci się wokół tych samych nazwisk. Chętnych do spróbowania tej profesji ciągle jednak brakuje. Życie pokazuje, że rola szkoleniowca jest bardzo niewdzięczna i stresująca. Niewielu więc chce spróbować tego chleba. Inne kluby obejdą się smakiem? Człowiek od wszystkiego nie do wyjęcia