Z elity wypadną Patryk Dudek i Maciej Janowski. To już jest w zasadzie pewne. W przyszłym roku pojadą w niej Bartosz Zmarzlik (na 99 procent tegoroczny mistrz świata) oraz Szymon Woźniak, który awansował dzięki lokacie na podium podczas GP Challenge w Gislaved. W Szwecji całkiem nieźle wypadł też Przemysław Pawlicki, któremu niewiele zabrakło do bezpośredniego awansu. No właśnie. Bezpośredniego. To słowo kluczowe. Jeśli wciąż tak kiepsko w cyklu GP będzie jechał Daniel Bewley, wyprzedzi go Robert Lambert. Prawdopodobne jest też to, że utrzymają się inni zwycięzcy Challenge'u, czyli Martin Vaculik i Jason Doyle. W związku z tym w GP za rok ujrzymy Jana Kvecha oraz Pawlickiego właśnie. Dla Polaka byłby to powrót po sześciu latach. W 2018 roku startował jako stały uczestnik, ale o tych występach z pewnością chce zapomnieć. Tylko raz wszedł do półfinału. Kubera obejdzie się smakiem? Pewniakiem do dzikiej karty na przyszły rok był Dominik Kubera. Janowski i Dudek już się trochę w cyklu przejedli, a Kołodziejowi chyba jednak przeszkadza wiek. A może nie jemu, tylko organizatorom. Wolą kogoś młodszego. Na przykład Dominika Kuberę, który jest coraz bliżej światowej czołówki. W tym roku nie zakwalifikował się do GP Challenge, ale był plan aby dać mu stałe zaproszenie. Ten plan stanął pod wielkim znakiem zapytania w związku z rosnącymi szansami Pawlickiego. Kogo woleliby polscy kibice? Z pewnością Kuberę. Jest on o osiem lat młodszy niż Pawlicki, zdecydowanie bardziej perspektywiczny. Mało tego, w dwóch turniejach pokazał dużo więcej niż Pawlicki w kilkunastu. Wiele wskazuje na to, że z miejsca byłby w stanie dołączyć do czołówki. Czy Pawlicki byłby w stanie? To już wątpliwe. Odpowiedzi na wiele pytań poznamy pewnie 30 września, kiedy odbędzie się GP w Toruniu. To tam rozstrzygną się losy miejsc w TOP 6.