Wojciech Kulak, Interia: Pochodzisz z Tarnowskich Gór, a więc miasta gdzie nie ma na co dzień żużla. Skąd wziął się ten sport w twoim życiu i dlaczego akurat Włókniarz? To właśnie tam przejeździłeś niemal całą młodzieżową karierę, a podobną odległość co do Częstochowy miałeś chociażby do Rybnika. Artur Czaja, drużynowy mistrz Europy juniorów z 2013 roku: - Początkowo jeździłem na motocrossie, ale ze względu na to, że w pobliżu nie było żadnego klubu, to nie rozpocząłem nawet zawodowej kariery w tej właśnie dyscyplinie. Miałem co prawda plany, by rozpocząć ją w Bielsku-Białej, jednak spaliły one na panewce, bo rodzice nie byli zbyt chętni, aby puszczać mnie do obcego miasta w wieku zaledwie czternastu lat. Jako junior odnosiłeś naprawdę spore sukcesy. Dzisiaj mija chociażby równe dziesięć lat od finału drużynowych mistrzostw Europy juniorów w Opolu, kiedy to wraz z reprezentacją Polski sięgnąłeś po złoty medal. Coś szczególnego z tamtych zmagań zapadło ci w pamięci? - Na pewno to, że od zawsze pragnąłem jeździć w kadrze narodowej i chciałem osiągnąć ten cel za wszelką cenę. Wtedy żaden z juniorów nie patrzył czy coś na tym zarobi. Każdy inwestował też w sprzęt kolosalne kwoty. Podstawą były treningi i jak najlepsza jazda, tylko to się liczyło. Dla nas wszystkich jazda z orzełkiem była ogromnym zaszczytem oraz wyróżnieniem, bo niewielu zawodników ma taką okazję, by reprezentować swój kraj na arenie międzynarodowej. Z Bartoszem Zmarzlikiem zna się do dziś Poza tobą w złotym składzie znalazło się naprawdę wiele uznanych nazwisk. Mam tu na myśli między innymi Bartosza Zmarzlika, czyli obecnego trzykrotnego mistrza świata na żużlu. Spodziewałeś się tego już w 2013 roku, że zrobi on tak wielką karierę? - Tak. Zresztą do teraz mamy kontakt. Chociażby rok temu wpadłem do niego na kawkę i jakieś krótkie pogaduchy. Życzę mu wszystkiego dobrego i trzymam za niego kciuki, bo to naprawdę normalny chłopak. Nic, tylko pozazdrościć takiej znajomości. Poza Bartoszem Zmarzlikiem masz jeszcze koleżeńskie relacje z którymś z zawodników jeżdżących wtedy dla reprezentacji? - Zdecydowanie Krystian Pieszczek. Podzielamy zresztą te same pasje, dlatego lubimy sobie od czasu do czasu porozmawiać. Jak wspominałem na wstępie, większą część kariery spędziłeś właśnie we Włókniarzu. Co ten klub dla ciebie znaczy? Po zakończeniu przygody z żużlem nadal mu kibicujesz? - Jeśli mam tylko okazję, to uważnie obserwuję mecze i staram się wspierać chłopaków jeżdżących w biało-zielonych kevlarach. Mam z tym ośrodkiem naprawdę super wspomnienia. Poznałem w Częstochowie wielu ludzi, którzy bardzo mi pomogli. Do tego grona należy na przykład Sławomir Drabik. Ja osobiście zapamiętałem cię z pamiętnego półfinału Ekstraligi z Apatorem w 2013 roku. Zostałeś wtedy bohaterem kibiców po czternastym biegu, dzięki któremu Włókniarz wciąż był w grze o wielki finał. Potem ten awans zabrał wam defekt prowadzącego Runego Holty w ostatniej gonitwie... - Tamten mecz na pewno zapadł kibicom w pamięci na długie lata. Powiem ci, że nie jesteś jedyny, bo nawet teraz jak nie mam nic wspólnego z tym sportem, to często zaczepiają mnie kibice i pytają o ten właśnie pojedynek. Ten czternasty bieg i mój cały występ na pewno będzie dla mnie super wspomnieniem do końca życia. Opuściłeś wtedy park maszyn bez większych problemów? Pamiętam, że po ostatnim biegu kibice ruszyli pod wieżyczkę sędziowską i bez asysty policji arbiter nie mógł jej opuścić. - Na szczęście nam akurat nikt nie sprawił żadnych problemów. Co tu dużo mówić, fani nas wtedy uwielbiali. Chcieli porobić dodatkowe zdjęcia, bo to był dla drużyny super sezon. Twoja kariera nie potrwała pewnie tak długo, jak sam byś tego chciał. Masz z niej ulubiony moment, którym chciałbyś podzielić się z kibicami? - Ciężko wymienić ten szczególny, bo było ich naprawdę wiele. Dla mnie czymś niesamowitym były starty w indywidualnych mistrzostwach świata juniorów. Awans do tego elitarnego grona od zawsze był moim celem. Przy okazji pojedynczych rund przeżyliśmy z teamem mnóstwo niezapomnianych przygód. Poza tym cieszę się, że mogłem trochę pojeździć w Ekstralidze. Na krajowym podwórku dumny też jestem ze zdobycia młodzieżowego mistrzostwa Polski par klubowych w Gdańsku. Przygotowano wtedy strasznie przyczepny tor. Takich już w zasadzie nie ma. Czułem się na nim jak ryba w wodzie, bo otarłem się o komplet punktów i wraz z Rafałem Malczewskim oraz Hubertem Łęgowikiem stanęliśmy na najwyższym stopniu podium. Było to uczucie nie do opisania. Dlatego skończyła się kariera Artura Czai Postanowiłeś skończyć z tym sportem po sezonie 2019. Co było powodem takiej, a nie innej decyzji? Zadecydowały kwestie finansowe, czy po prostu żużel przestał cię bawić tak bardzo jak we wcześniejszych latach? - Złożyło się na to naprawdę wiele powodów. Właśnie między innymi to o czym wspomniałeś, czyli brak frajdy. Dodatkowo dochodziły do tego coraz większe obowiązki w rodzinnej firmie, co w połączeniu ze startami w Polsce, Szwecji oraz Danii potrafiło naprawdę zmęczyć człowieka. Musiałem wybrać jedno zajęcie i zająć się tym na poważnie. Nie żałujesz, że ścigałeś się w trochę niekorzystnych czasach dla młodych zawodników? Obecnie w przejściu z grona młodzieżowców do seniorów pomaga przepis o obowiązkowym żużlowcu do lat 24 w meczowym składzie. Myślisz, że gdyby funkcjonował on wcześniej, to pojeździłbyś znacznie dłużej? - Szczerze mówiąc, nie zawracam sobie tym głowy. Stało się i czasu się już nie cofnie. Patrzę więc na to z innej perspektywy. A mianowicie doceniam to z jak wieloma uznanymi przeciwnikami miałem okazję rywalizować. Bartosz Zmarzlik, Piotr Pawlicki, Paweł Przedpełski, Maciej Janowski. Oni wszyscy do teraz jeżdżą w Ekstralidze, niektórzy w Grand Prix. Proszę sobie wyobrazić, jak trudno było wywalczyć sobie miejsce w kadrze mając taką konkurencję. Zostawiłeś sobie chociaż na pamiątkę jakiś motocykl, chociażby po to, by jeszcze może kiedyś wyjechać rekreacyjnie na tor? W Polsce mamy naprawdę wiele osób lubiących pościgać się amatorsko. - Posiadam jeden motocykl, którego na pewno nie sprzedam. Planuję go troszkę odnowić i wstawić sobie do domu jako coś w rodzaju trofeum. Ma on dla mnie szczególne znaczenie, bo odjechałem na nim ostatnie spotkanie w karierze. Czym się obecnie zajmujesz? Masz czas na śledzenie zawodów żużlowych czy nie pozwalają ci na to obowiązki zawodowe? - Moim obecnym zajęciem jest transport ponadnormatywny. Polega to na przewożeniu ładunków o naprawdę ogromnych gabarytach, co oczywiście przysparza trochę stresu. Jeżeli jest okazja, to z chęcią popatrzę na żużel. Rozpoznają cię kibice na trybunach, kiedy przebywasz na nich w roli gościa? - Obecnie rzadko kiedy mam okazję podziwiać zawody na żywo, ale jeżeli już jestem, to parę osób zazwyczaj do mnie podchodzi. Fani z reguły nie chcą mi przeszkadzać, dlatego zamieniamy po prostu parę słów i to wszystko. Na sam koniec chciałbym zapytać cię o twoje przewidywania dotyczące Włókniarza na sezon 2023. Częstochowa doczeka się w końcu kolejnego złotego medalu w Ekstralidze? - Na pewno bardzo bym tego chciał i życzę mistrzostwa z całego serca. To jest jednak Ekstraliga i poza Włókniarzem jest jeszcze cała masa świetnych drużyn.