Dariusz Ostafiński, Interia: Grand Prix Warszawy na żużlu się odbędzie? Andrzej Witkowski, honorowy prezes PZM: Jestem optymistą. Z informacji, jakie mamy z PZPN i od piłkarskich dziennikarzy wynika, że planowany na 25 marca mecz piłkarski Polska - Albania odbędzie się, a to znaczy, że stadion jest gotowy i do maja, a wtedy ma się odbyć Grand Prix, nic się nie zmieni. Będzie sukces. Magia PGE Narodowego zadziała Nie rozumiem tylko tego, że mówimy o przeciekach. Sprawa dachu na PGE Narodowym, tego, że grozi on zawaleniem, jest znana od listopada. Dlaczego dotąd nie mamy jakiegoś poważnego stanowiska decydentów? - Ta usterka była bardzo poważna. Osoba, która teraz podpisze się pod pismem stwierdzającym jej usunięcie, bierze na siebie odpowiedzialność. Dlatego tyle to trwało. Myślę jednak, że teraz to już czekamy wyłącznie na wylot prezydenta Bidena. Jak on wyjedzie, to odbędzie się konferencja i wtedy ogłoszą, że stadion jest bezpieczny. Grand Prix na PGE Narodowym będzie klapą czy sukcesem? W poprzednich latach było tak, że bilety były wyprzedane na długo przed. Teraz tak nie jest. - No nie jest, ale sprzedaż trzeba było zawiesić. Nie martwiłbym się jednak specjalnie biletami. Od grudnia nie wiadomo, co z dachem, w kraju mamy inflację, ceny szaleją, a bilety nie są artykułami pierwszej potrzeby. Jednak, jak ruszy Ekstraliga i ludzie zobaczą, w jakiej formie są nasi, to przyjdą. Ja wierzę, że będzie komplet, że magia stadionu zadziała. Polak jeszcze nigdy nie wygrał na PGE Narodowym, więc kibice pójdą, wierząc, że teraz będzie ten pierwszy raz. Chyba że, jak mówią niektórzy, mamy klątwę Narodowego? - Klątwa to była kiedyś na Wembley, gdzie Polacy nie radzili sobie w finałach. Wtedy to było jednodniowe finały. Dziś na szczęście mamy cykl turniejów, więc nawet ewentualna porażka o niczym nie przesądza. I dobrze, bo jednodniowe, układane tory, takie jak w Warszawie, lubią niespodzianki. Oby w końcu został on ułożony tak, żeby były mijanki, bo to esencja żużla. Grand Prix w Warszawie, to pana autorski pomysł. Jest pan zadowolony z tego, jak to się rozwija? - Chciałem, żeby tak popularny w Polsce sport, jak żużel, miał swoją imprezę na największym stadionie w kraju. Chciałem, żeby to był magnes ściągający ludzi. Na tych zawodach jest wielu kibiców z Mazowsza, ale i też wielu z całej Polski, dla których to jest wycieczka. Zwiedzają stolicę, oglądają stadion, a kulminacją są zawody. Dla mnie ważne było też przełamanie monopolu Cardiff. Byliśmy i jesteśmy numerem jeden, ale to Cardiff bił rekordy frekwencji. U nas było po 12-14 tysięcy w Gorzowie, Wrocławiu, Toruniu, a tam 30, 40 tysięcy. Teraz to Warszawa z publiką na poziomie 50 tysięcy jest największa. Witkowski krytycznie o Ribeiro: On widział żużel dwa razy w życiu Jak patrzę, co dzieje się z cyklem Grand Prix pod rządami kolejnych promotorów, to zastanawiam się, czy to czasem nie pan powinien zostać kolejnym. Liczy się wizja, a Discovery jej nie ma. - Jest to rozczarowanie. Ryga, to nic nowego. Oni wygrali przetarg i mieli dwa lata, czyli dużo. Z drugiej strony była pandemia, co z pewnością utrudniało kreślenie śmiałych planów. Myślę sobie, że niedawne odejście Ribeiro, szefa Discovery, może coś zmienić. On widział żużel dwa razy w życiu, w Warszawie i w Toruniu. Myślał, że wszędzie jest taka feta, jak w Polsce. Tak jednak nie jest. Ribeiro obiecywał nam Australię, czy wręcz pakiet Australia, Nowa Zelandia, a w zamian dał nam Teterow i Gorcian. A Grand Prix musi podbijać nowe kontynenty i wielkie miasta. Trzeba w te nowe rynki inwestować. Discovery ma możliwości, ale Ribeiro nie potrafił tego zrobić. I myśli pan, że wraz z jego odejściem znikną wszystkie kłopoty? - Tak, bo on był głową, on poszedł z Grand Prix po tych samych śladach, po których szedł poprzedni promotor, angielskie BSI. Dołożył SGP2, SGP3 i SGP4, ale to są takie imprezy niebudzące zainteresowania. Teraz jednak ma się nimi zająć Tony Rickardsson, 6-krotny mistrz świata. Wierzę, że on to ożywi, że zrobi to dobrze. Wierzy pan, że amerykańska korporacji da na miejsce Ribeiro kogoś, kto zna się na żużlu? - Nie wiem, nie mam żadnych przecieków. Rozstanie z Ribeiro było nagłe, niespodziewane. Zwykle bowiem jest tak, że kiedy jakaś osoba odchodzi, to od razu podaje się nazwisko następcy. Tu tego nie było. Honorowy prezes ostro o powrocie Rosjan: Nagle przypomnieli sobie o polskich paszportach Rosjanie z polskimi paszportami wrócili do ligi. Co pan czuje w związku z tym? - Mam dwa odczucia. Jedno, jako prawnik. Oni mają obywatelstwo, w pełni korzystają z przewidzianych praw, z tego co im gwarantuje konstytucja. Jest też jednak druga strona medalu, odczucia natury moralnej. I muszę powiedzieć, że mam poczucie, że nie wszystko jest w porządku. Widzę zdjęcia z finału Speedway of Nations, gdzie cała trójka cieszy się ze złota, trzyma medale w zębach, a nad nimi powiewa rosyjska flaga. I ja mam teraz uwierzyć, że oni z taką samą radością będą polskimi obywatelami? Prawo daje im możliwość startów, ale nie ma to nic wspólnego z dobrym smakiem. PZM rok temu zablokował starty Rosjan. Teraz nie mógł tego zrobić? - Oni rok temu zgłosili się jako Rosjanie. Kiedy w lutym światowa federacja ich wykluczyła, to nagle sobie przypomnieli o polskich paszportach. Wtedy jednak było za późno, bo jeden z zapisów uniemożliwia zgłoszenie się do rozgrywek po raz drugi z inną licencją. Oni jednak odczekali i teraz zgłosili się jako Polacy. Trudno ich pozbawiać praw. W naszej świadomości oni jednak pozostają obywatelami Rosji. Tam się urodzili, tam świętowali sukcesy. Nigdy nie będą prawdziwymi Polakami, a życie pokaże, jak ich kibice przyjmą. Rozumiem, co pan mówi, ale wielu kibiców dziwi się, że PZM nie wyrzucił ponownie wszystkich Rosjan. Nawet mimo tego, że nad związkiem wisiała groźba wypłaty wielomilionowych odszkodowań. - To nie chodzi o odszkodowania, ale poszanowanie prawa. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale oni są takimi samymi obywatelami, jak Zmarzlik. Jakbyśmy pod jakimś pretekstem nie dopuścili Zmarzlika, to każdy pukałby się w głowę. Rosjanie dostali od prezydenta obywatelstwo i na tym temat się kończy. Oni mają prawo występować. "Jakby Sparta wyrzuciła Łagutę, to inny klub by go przygarnął" A jest pan zawiedziony postawą klubów. PZM może i nie mógł wykluczyć Rosjan jakimś jednym dekretem, ale kluby mogły nie dać im pracy? - Nie oczekiwałem od klubów, że to zrobią. Znam bardzo dobrze prezesów. Nawet, jakby Sparta czy Apator odrzuciły Rosjan, to znalazłby się ktoś inny. Jednego dnia Sparta wyrzuciłaby Łagutę, a następnego, ktoś inny podpisałby z nim kontrakt. Uważa pan, że jakby Grigorij Łaguta, który publicznie chwali Putina, miał szansę wrócić, to też błyskawicznie dostałby zatrudnienie? - Nie chcę dywagować, bo to trudny temat. Zostańmy przy tym, że trzech Rosjan z polskim paszportem pojedzie, a my będziemy się przyglądać, co się wydarzy. Czy dla kibiców drużyn, w których pojadą, będą pupilami? A jak to będzie wyglądało, że na Ukrainę lecą bomby, a nasi kibice będą bili brawo Rosjanom? - Ten świat widział wiele dziwnych rzeczy. Jak się ogląda tenis, to też są tacy, co zachwycają się grą Miedwiediewa. Federacja tenisa ma problem z Wimbledon, który nie chce dopuścić Rosjan i Białorusinów. Teraz jest gorąca dyskusja dotycząca startu Rosjan na olimpiadzie. Myśli pan, że wszyscy Rosjanie wrócą kiedyś do sportu i żużla? - Nie jestem optymistą, gdy chodzi o szybkie zakończenie konfliktu w Ukrainie. Mimo wizyty Bidena w Kijowie nie widzę na to szans. Nie wierzę też jednak, że jak już się to skończy, to oni po prostu wrócą. Świat jest inny. Wojna w Ukrainie zabija żużel w Rosji. - Każdą dyscyplinę zabija. Oni mają swoją ligę, ale to nie to samo, co możliwość startów na arenie międzynarodowej. Starsi panowie w żużlu świadczą o słabości dyscypliny A jak się panu podoba to, że GKM Grudziądz, na przekór regulaminowi, chce by Wadim Tarasienko jechał jako Polak. GKM nie protestował, gdy wprowadzano przepis o 3-letniej karencji dla nowych obywateli Polski, a teraz prezes klubu mówi o łamaniu konstytucji. - Tarasienko, jako obywatel Polski powinien mieć prawo startu. Każda dyscyplina ma jednak swoje regulaminy i zasady. Skoro tu jest 3-letnia karencja, to należy tu uszanować. Mnie jednak ta dyskusja nie dziwi. Kiedyś powiedziałem, co sądzę o polskich prezesach. Zdania nie zmieniłem. Pamiętam. To było o najsłabszym ogniwie łańcucha. - No właśnie. Jak się panu żyje na emeryturze? - Mam mniej obowiązków i więcej czasu na oglądanie imprez sportowych. To dla mnie nowość, bo kiedyś nie miałem tyle czasu na oglądanie, czy też czytanie książek. To ni jest jednak tak, że nic nie robię. Doradzam w PZM, jestem w prezydium PKOl i w radzie nadzorczej Vienna Insurance Group. Robię tyle, ile chcę, a większość dnia spędzam z rodziną, z wnukami. To chyba lepsze od medialnych uszczypliwości. Z racji długiego zarządzania PZM, był pan prezesem ponad 20 lat, różne łatki panu przyczepiano. - To jest wkalkulowane. Jak człowiek jest na piedestale, to zbiera mniej lub bardziej zasłużone cięgi. Teraz nie jestem na pierwszej linii frontu, a jedynie od czasu do czasu mówię, co myślę. W żużlu jestem za powiększeniem Ekstraligi do dziesięciu drużyn, za profesjonalizacją pierwszej ligi i stworzeniem drugiej dla juniorów i ośrodków, które się odradzają, jak Kraków, Świętochłowice czy Piła. Trzeba też pracować nad szkoleniem, bo to nie jest dobre, jak jeżdżą panowie mający pięćdziesiątkę na karku. To świadczy o słabości dyscypliny, ale i też o tym, że ci ludzie nie mają pomysłu na siebie, na nowe życie. A szkoda, bo żużel potrzebuje trenerów i mechaników. Zobacz również: Zuchwała kradzież pod sklepem w Krakowie. Akcja jak z filmu, ale wydarzyła się naprawdę