Pierwsza edycja turnieju gwiazdkowego odbyła się w 1993 roku. Podczas zawodów dla sponsorów odważny pomysł zaproponował spiker, czym totalnie zaskoczył kibiców. - Krzysztof Hołyński powiedział, że byłoby fajnie, jakbyśmy spotkali się jeszcze w tym roku na stadionie. Początkowo odebrano to w formie żartu, zresztą w programie zawodów też chyba napisano, iż to ostatnie ściganie w roku i widzimy się wiosną. Słowa te podchwycili jednak ostatecznie działacze. To były osoby, które lubiły szalone pomysły, więc zaczęli błyskawicznie działać - powiedział Wojciech Dróżdż, sympatyk żużla z Piły. Organizacja zmagań nie była prostą sprawą, zwłaszcza że obiekt w Wielkopolsce nie posiadał oświetlenia. Lokalna społeczność znalazła na to sposób. - Zrobiono je z jupiterów przywiezionych z pobliskiego lotniska wojskowego. Na stadionie nie było lamp, więc po prostu coś trzeba było wymyślić. Reflektory stanęły na obu łukach. Generowały one żółte światło, które nie pomagało żużlowcom. Słabo oni widzieli drogę przed sobą. Na pewno było za mało luksów, jednak jakoś dali sobie radę i stworzyli fajne widowisko - dodał nasz rozmówca. Wojciech Dróżdż z pierwszych zmagań nie ma dobrych wspomnień. - Bardzo chciałem iść na zawody, lecz byłem przeziębiony i nie dostałem zgody od mamy. Miałem zaledwie dziesięć lat, więc z perspektywy czasu doskonale ją rozumiem. Sam teraz pewnie miałbym obiekcje, gdyby moje dziecko w tym wieku chciało same iść na żużel i byłoby tak zimno. Wtedy jednak mrozu nie było. Przespałem ten turniej w domu, bo byłem taki zły, że nie mogłem iść. Turniej błyskawicznie zyskał ogromną popularność. Rokrocznie na trybunach pojawiało się co najmniej kilka tysięcy kibiców. Furorę zrobiła edycja w sezonie 2000, podczas której odnotowano rekord frekwencji. - Złożyły się na to dwa powody. Po pierwsze, było bardzo ciepło. Ponadto darmowe wejście miało mnóstwo dzieci szkół, które skutecznie wypełniły wolne miejsca na stadionie. Zawody zorganizowano w piątek, więc młodzież była podwójnie szczęśliwa, że zamiast lekcji wybrała się na trybuny. Po zmaganiach specjalnie dla nich przygotowano też koncert "Arki Noego". Na brak nudy nikt nie mógł narzekać - wyjaśnił Wojciech Dróżdż. Nie tylko gwiazdy robiły furorę. „Ludzie zakochali się w nim od pierwszego wejrzenia” Wraz z kibicami, Piłę w grudniu odwiedzały też gwiazdy światowych torów. Działacze regularnie namawiali do jazdy choćby braci Gollobów. Na liście startowej parę razy znalazł się między innymi Hans Nielsen, czyli jedna z największych legend dyscypliny. Nie brakowało też zawodników, którzy wyskakiwali niczym królik z kapelusza i totalnie zaskakiwali widzów. - W 1996 fanom z fantastycznej strony pokazał się zaledwie siedemnastoletni Charlie Gjedde. Ludzie zakochali się w nim od pierwszego wejrzenia - wrócił pamięcią do końcówki dwudziestego wieku człowiek, bez którego nie powstałby ten materiał. W województwie wielkopolskim uczestnicy imprezy zawsze stawiali się z uśmiechem na twarzy. - Przyciągała ich wyjątkowa atmosfera. Skoro mówiła o tym cała Polska, to oni sami też chcieli chociaż raz w karierze wziąć w tym udział. Co najważniejsze, zawsze wszyscy ścigali się fair. Nie było wywożenia w płot czy faulowania. Każdy jechał jak mógł. Nie było też presji, z jaką mamy do czynienia obecnie. Po zawodach nikt nie jechał na ligę, więc pozwalano sobie na większe ryzyko. Kluby dzięki terminowi imprezy nie blokowały zawodników. Teraz na porządku dziennym czasem mamy serię wycofań z turniejów. To jest przykre. Bitwa na śnieżki tuż przed dekoracją. „Niesamowite sceny” W całej historii imprezy mnóstwo razy płatała figle pogoda i sprawiała ona, że kibice do końca drżeli o to, by w zawody doszły do skutku. Specyficzne warunki generowały też jednak fantastyczne wspomnienia. - Trudno było wytrzymać zwłaszcza w 1998 roku. Przed imprezą spadło z piętnaście centymetrów śniegu. Najważniejsze, że nie padało w dniu zawodów i można było przygotować tor. Ławki zrobiły się wtedy całe białe, nie dało się na nich siedzieć. Piotr Świst wygrał cały turniej, a podium uzupełnili bracia Gollobowie. Gdy triumfator wjeżdżał na dekorację, to urządził sobie walkę na śnieżki. Po prostu niesamowite sceny. Kibice na trybunach byli przeszczęśliwi, ponieważ mogli porzucać się z zawodnikami - uśmiechnął się Wojciech Dróżdż. Z niecodziennymi warunkami zmagali się zresztą nie tylko żużlowcy. Kibice na trybunach wymyślali różne sposoby na to, by wytrzymać dwie godziny na mrozie, który przeszkadzał komfortowym oglądaniu rywalizacji. - Żartowano sobie, że każdy specjalną buteleczkę jakąś miał. Byłem wtedy jeszcze mały i nie piję alkoholu, więc trudno powiedzieć czy tak rzeczywiście było. Domyślam się jednak, że ludzie mieli tam jakieś specjalne napoje na rozgrzewkę. Nikt specjalnie tego nie kontrolował przy wejściach. Sporo osób brało na stadion termosy z herbatą. Koc? Obowiązkowo. Bez kalesonów i spodni też ani rusz. Mnóstwo osób starało się stać, by chociaż być w minimalnym ruchu i nie zasiedzieć się - powiedział nasz rozmówca, zwracając przy okazji uwagę na rodzinną atmosferę panującą na stadionie. W XXI wieku brak jakiejkolwiek kontroli jest wręcz nie do pomyślenia. Jak wspominaliśmy wcześniej, w Pile podczas przerwy między sezonami pojawiało się mnóstwo znanych nazwisk. Najwięcej triumfów na koncie, bo aż cztery, ma Tomasz Gollob. To właśnie on najbardziej zaimponował Wojciechowi Dróżdżowi. - On u nas nie dawał nawet szans samemu Hansowi Nielsenowi. To był gość. Dominował wtedy w polskim żużlu dużo bardziej niż Bartosz Zmarzlik w obecnych czasach. Bartkowi próbują deptać po piętach. Jest od innych lepszy, ale zdarza się, że go ktoś wyprzedzi. Tomasz Gollob miał kolosalną przewagę. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych to był inny świat. Jego największym problemem był brak sprzętu i głowy do wygrywania, bo się spalał od razu - oznajmił. Kibiców w domach nie zatrzymał nawet Adam Małysz Sielanka związana z Turniejem Gwiazdkowym trwała dosyć długo. Imprezy regularnie odbywały się od 1993 do 2005 roku. W latach 2006-2008 nastała przerwa i w sezonie 2009 motocykle po raz ostatni w grudniu zawarczały w Pile. - Nawet wtedy pomimo przeciętnej obsady pojawiło się sporo osób wspierających żużlowców - zauważył fenomen tych zawodów Wojciech Dróżdż. - W 2002 roku w domach nie zatrzymała ich rodząca się "Małyszomania" za sprawą coraz lepszych wyników naszego skoczka. Zawody zorganizowano w sobotę. Pomimo ogromnego zimna, na stadion wybrało się około tysiąc kibiców. To była najsłabsza frekwencja w historii, więc absolutnie nie ma na co narzekać - dodał. Od ostatniej edycji zmagań minęło już prawie piętnaście lat. Na powrót Turnieju Gwiazdkowego do kalendarza póki co się nie zanosi. - Serce podpowiada, że chciałoby się coś takiego jeszcze przeżyć. Jest to moim zdaniem możliwe organizacyjnie, lecz problemem są żużlowcy. Rok temu zresztą była dyskusja. Chyba nawet Canal+ rozważał transmisję i dogadywał się ze Speedway Events. W pierwszej kolejności zwrócono się z zapytaniem do Piły. Nie było jednak wtedy chwilowo klubu, kierownictwo się wycofało. Następnie mówiło się coś o Gnieźnie, ale finalnie zgłosił się chyba tylko jeden chętny zawodnik - powiedział Wojciech Dróżdż. Kibice pamiętający ten wyjątkowy turniej nie tracą nadziei i wierzą, że jeszcze przynajmniej parę razy życiu zobaczą żużlowców na motocyklach tuż przed świętami. - Cały czas jestem takim trochę dużym dzieckiem i pewnie będę nim zawsze. Dlatego chciałbym powrotu i wierzę, że kiedyś się uda - zakończył nasz rozmówca. Nam nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za potencjalnych organizatorów. Ostatnio w zimowej aurze jeżdżono w Zielonej Górze, kiedy w 2016 roku w trakcie spotkania miejscowego Falubazu z ROW-em Rybnik dość niespodziewanie spadł śnieg. Przeróbka z popularnym utworem "Let it snow" do dziś robi furorę w sieci i jest często odtwarzana przez fanów zwłaszcza w okresie świątecznym.