W Morizes tuż przed rozpoczęciem zawodów rozpętała się wielka burza, co spowodowało po pierwsze konieczność przeprowadzenia prac naprawczych na torze, a po drugie opóźnienie zawodów, które zaczęto około 21:15. Burza ponownie zaatakowała już w trakcie turnieju, co wymusiło zrobienie przerwy. I tak oto zawody zakończyły się po 1:00 w nocy, co zdecydowanie stanowi jeden z rekordów żużla. Dodajmy, że wyścigi na długim torze trwają - co logiczne - dłużej, więc i tutaj organizatorzy mieli trudniej, jeśli porównamy to do klasycznego żużla. Problemem longtracku jest też to, że tutaj przeważnie jeden poważny upadek wymusza długą przerwę w zawodach. Polskim kibicom z pewnością momentalnie przypominają się dawne lata, kiedy to karetka wyjeżdżająca z zawodnikiem do szpitala powodowała kilkudziesięciominutową przerwę, bo na zawodach zawsze musiały być dwie. Gdy ambulans wyjeżdżał, można było śmiało iść w kolejkę do punktu gastronomicznego. Niektórzy w tym czasie szli nawet do sklepu, jeśli byli pewni że zostaną ponownie wpuszczeni, a nie wszędzie się tak dało. U nas tego nie znają. Niemcy to uwielbiają Longtrack to odmiana żużla, którą w naszym kraju interesuje się może garstka kibiców. Nie ma w Polsce klasycznego toru do uprawiania tego rodzaju sportu, choć w Rzeszowie i Ostrowie organizowano nawet imprezy rangi mistrzostw świata. Te pomysły były jednak otwarcie krytykowane przez samych zawodników, którzy narzekali że tory były za krótkie. Bo były, to fakt. Te niemieckie są znacznie dłuższe. Longtracki mamy też w Holandii czy Czechach. Co jest najlepszego w tej odmianie żużla? Z racji długości torów oraz rozwijanych prędkości, nie mamy tam zbyt wielu mijanek, to oczywiste. Najbardziej kibiców "jara" jednak właśnie ta wspomniana prędkość. Na prostej zawodnicy sprawiają wrażenie jadących wręcz niebywale szybko. W łukach oczywiście nie są w stanie składać się tak jak ich koledzy z klasycznej odmiany. No i te upadki. Zdarzają się rzadko, ale gdy już się zdarzą, przeważnie niosą za sobą poważne konsekwencje.