Nicki Pedersen ma 45 lat. Żużlowców starszych od niego oglądamy już w polskiej lidze zaledwie trzech: Grzegorz Walasek, Piotr Protasiewicz i Rune Holta. Ten pierwszy jest zresztą autorem najsłynniejszego bodaj opisu Duńczyka. - Kawał szmaty, nic więcej - mówił o nim dziesięć lat temu w telewizyjnym wywiadzie. Wówczas pod słowami wychowanka Falubazu chętnie podpisałaby się znamienita większość polskich kibiców. Nicki Pedersen - Sven Hannavald żużla Nicki Pedersen był Svenem Hannawaldem czarnego sportu. Nikt co prawda nie rzucał w niego śnieżkami, ale mistrz świata przyjeżdżając na większość polskich stadionów doskonale wiedział, co spotka go na prezentacji. Ogłuszające gwizdy, bluzgi rodem z najgłębszych rynsztoków, mniej lub bardziej czcze groźby. Na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku do żadnego innego żużlowca nie pałano tak wielką nienawiścią, jak do niego. Czym sobie na to zasłużył? Przede wszystkim stylem jazdy. Kości rywali łamał jeszcze częściej niż kolejne sportowe bariery. Doskonale wiedział, że mistrzostw świata nie zdobywa się dżentelmeńskim zostawianiem miejsca pod płotem. Od lat słynie z tego, iż podczas wyjść z wirażów pomiędzy bandę, a jego tylne koło trudno byłoby upchnąć śrubokręt, a co dopiero pechowego rywala, który znalazł się w niewłaściwym dla Nickiego miejscu i czasie. Drzemiącej w nim bestii Pedersen nie spuszcza z łańcucha dopiero wsiadając na motocykl, lecz już przy przekraczaniu bram stadionu. W jego boksie zawsze panowała niezwykle gęsta atmosfera. W powietrzu nie można było co prawda zawiesić siekiery, za to często latały w nim zębatki, fotele, skrzynki z narzędziami i cokolwiek tylko znalazło się pod ręką mistrza, gdy sędzia podjął niekorzystną dla niego decyzję. Czasem zamiast wyżywać się na sprzęcie, wyładowywał też agresję bezpośrednio na rywalach. Tak było choćby w 2014 roku w Malilli, gdy wdał się w bójkę z Matejem Zagarem czy dwa lata lata później, kiedy kopnął w tyłek trenera Jacka Gajewskiego. Pedersenowska kombinacja ironicznego uśmiechu z agresywnym usposobieniem potrafiła wyprowadzić z równowagi nawet taką oazę spokoju jak Greg Hancock. Podczas jednego ze spotkań ligi szwedzkiej Amerykanin znokautował Duńczyka ruchem niemalże wrestlerskim. Kibiców niemniej drażniła egocentryczność Pedersena, który nigdy nie ukrywał, że swój interes wyraźnie przedkłada nad dobro zespołu. Jazda parą? Spróbuj za mną nadążyć i uważaj, żeby nie wjechać mi pod koła. Wierność barwom? Niemal połowa startujących w Polsce klubów miała go kiedyś w swojej kadrze. Pedersen chce wygrać z czasem Ostatnie kilka lat stoi w czarnym sporcie pod zmianą przemiany pokoleniowej. Tomasz Gollob, Jason Crump czy Andreas Jonsson udali się na emerytury. Nawet ci ich rówieśnicy, którzy starają się przedłużyć swoje pięć minut do ponad kwadransa, wyraźnie spuścili z tonu. Startują w niższych ligach, stanowią raczej drugie linie swoich zespołów. Czas to rywal, z którym podobno nie da się wygrać, ale Nicki Pedersen wciąż toczy z nim bardzo wyrównaną walkę i ani myśli zostawić mu miejsce przy płocie. W minionym sezonie Pedersen zajął bardzo wysokie jedenaste miejsce w klasyfikacji najskuteczniejszych ekstraligowców. Nie zmieniły się nie tylko jego świetne wyniki, lecz wszystko co do nich prowadzi. W ostatnich derbach z Apatorem spowodował poważny karambol, po którym trafił do szpitala wraz Jackiem Holderem. Duńczyk nie zważał jednak na poniesione obrażenia i próbował wymóc na lekarzu zawodów dopuszczenie do dalszej jazdy. Mało brakowałoby zresztą, a wcale nie mógłby wziąć udziału we wspomnianym meczu. Rodzimy związek prowadził przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne w związku ze wtargnięciem na wieżyczkę sędziowską. Mistrz świata zamierzał samodzielnie przemówić do rozsądku arbitrowi, który ośmielił się wykluczyć go z biegu. W 2022 roku Pedersen powinien mieć bardzo dużo okazji do dalszego śrubowania średniej. Nie najlepsza kadra ZOOLeszcz GKM-u i zawieszenie Wadima Tarasienki pozwalają sądzić, że trzykrotnego mistrza świata czekają mecze, w których będzie pojawiał się na torze aż 7 razy. Do spotkań PGE Ekstraligi dokładać ma jeszcze starty w mistrzostwach Europy SEC. Triumf w tym cyklu pozwoliłby 45-latkowi na powrót do jego ukochanego cyklu Grand Prix. Jego powrotowi do walki o Indywidualne Mistrzostwo Świata coraz śmielej zaczynają kibicować Polacy. Także ci, którzy przed laty używali dłoni raczej do pokazywania Pedersenowi środkowych palców niż oklaskiwania jego torowych popisów. Zrozumieliśmy wreszcie, że jego koniec kariery - który kiedyś niechybnie nadejdzie - będzie momentem niezwykle czarnym, nawet jak na standardy czarnego sportu. Pedersen od lat nadaje mu kolorytu, za którym z pewnością zatęsknimy. Nawet jeśli kolor ten oznacza często purpurę rozpalonej gniewem twarzy.