Sławomir Kryjom, polski menedżer niemieckiej drużyny przyznaje wprost, że Martin Smolinski to najważniejsze ogniwo w jego drużynie. Najważniejsze, za zarazem bardzo kruche. Dwa lata temu miał poważny upadek, pogruchotał sobie wiele kości. Miał złamane biodro i miednicę. Po długiej przerwie wrócił, odjechał niemal cały sezon 2021, ale teraz koszmar wrócił. Smolinski odczuwa skutki fatalnej kraksy Smolinskiemu wróciły bóle w tych miejscach, które były kontuzjowane. Teraz się rehabilituje. Nikt nie jest w stanie określić czy i kiedy wróci. - Koniec kariery? Aż tak daleko bym nie szedł. A nawet jeśli, to będzie jego decyzja. Nie wiem jednak, czy on to zrobi i proszę mnie o ten temat nie męczyć - mówi nam Kryjom. Menedżer Landshut był lekko poirytowany naszymi pytaniami o Smolinskiego. Trudo mu się jednak dziwić. Smolinski jest ważną postacią na torze, ale i też w parku maszyn. Wyjeżdża na tor, a że świetnie go czyta, to jest w stanie błyskawicznie doradzić kolegom z zespołu, jakie przełożenia mają dobrać. Dziadek Smolinskiego był Polakiem, ale on czuje się Niemcem Dziadek Martina był Polakiem. Urodził się nieopodal Katowic. Urodzony w grudniu 1984 Martin stał się tymczasem jednym z najbardziej utytułowanych niemieckich żużlowców. Wiele razy zdobywał tytuł mistrza kraju. Jeździł we wszystkich liczących się ligach. W 2014 roku był stałym uczestnikiem Grand Prix. Wygrał nawet turniej o GP Nowej Zelandii, co było olbrzymią sensacją. Smolinski w wywiadach często podkreślał, że czuje się Niemcem, ale w jego żyłach płynie polska żużlowa krew. Kilka lat temu miał marzenie, by dorównać wielkiej niemieckiej gwieździe Egonowi Muellerowi, który ma na koncie tytuł mistrza świata. To mu się jednak nie udało.