Ten dramat zaczął się jeszcze zimą Zimą po upadku w Australii kręgosłup złamał Keynan Rew. Młody zawodnik wypożyczany od jakiegoś czasu do innych klubów brał udział w zawodach rozgrywanych na niebezpiecznym, bardzo słabo przygotowanym torze. Uderzył w bardzo twarde ogrodzenie, którego w poważnych zawodach i na obecnych stadionach już się nie spotyka. Początkowe diagnozy były bardzo niepokojące, ale ostatecznie Rew wyszedł z tego w zasadzie bez szwanku, ale może mówić o wielkim szczęściu. Na początku sezonu podobnego urazu doznał Chris Holder, jeden z ważniejszych żużlowców w składzie Unii. On już jednak ucierpiał mocniej, bo do teraz jeszcze nie wrócił na tor. I wiele wskazuje na to, że w najbliższym czasie nie wróci, bo rehabilitacja przebiega średnio. Kto wie, czy Holder nie będzie miał straconego całego sezonu. Z kręgosłupem nie ma żartów i absolutnie nie można wracać zbyt wcześnie. To może się skończyć fatalnie. Nawet adept ze złamanym kręgosłupem Jakby tego było mało, kilka dni temu nawet początkujący junior Unii doznał fatalnej kontuzji. Marcel Juskowiak to jedna z perełek miejscowej szkółki. 15-latek nieźle się prezentuje i jest jednym z kandydatów do składu, gdy ukończy wymagany wiek. Na razie jednak musi przede wszystkim wyleczyć uraz, bo on też złamał kręgosłup. Czeka go dłuższa przerwa i należy wierzyć, że nie spowoduje to u chłopaka traumy, która często się zdarza w podobnych sytuacjach. Bezradny jest prezes Unii, Piotr Rusiecki. Pisał on ostatnio w mediach społecznościowych, że trzy złamane kręgosłupy to chyba jednak lekka przesada. Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, te trzy złamane kręgosłupy to jeszcze nic. Przecież lista leczących kontuzje jest w Lesznie znacznie dłuższa. Były mecze, w których Unia dosłownie nie miała kogo wystawić do składu. Kto wie, czy nie straciła wówczas kluczowych punktów w walce o utrzymanie. To jest katastrofa. Liderzy też połamani Janusz Kołodziej, Grzegorz Zengota, Nazar Parnicki, Maurice Brown. Co łączy tę czwórkę? Dwie rzeczy. Pierwsza jest taka, że wszyscy w ostatnich tygodniach odnieśli mniej lub bardziej poważne kontuzje. Druga to fakt, że wszyscy jeżdżą w... Unii Leszno! To jest aż nie do wiary. Spokojnie można Unię określić pechowcem, jakiego w polskich rozgrywkach ligowych nie widziano od bardzo dawna. Pozostaje wierzyć w to, że walka o utrzymanie/play-off rozstrzygnie się jednak w sportowych okolicznościach, czyli na torze, a nie w szpitalu. Ważny mecz czeka Unię już dziś. Pojedzie ona do Torunia, gdzie większych szans na zwycięstwo - umówmy się - nie ma. Będzie jednak bronić ośmiu punktów zaliczki z pierwszego meczu. To dałoby punkt bonusowy, który może się okazać bezcenny. Pozostaje pytanie, czy na mecz zdąży wyzdrowieć któryś z podstawowych zawodników. Jeśli nie, Unia znów jedzie na pożarcie, bo dwójką Smektała-Lidsey meczu nie wygra.